poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Trudny wybór

Witam w kolejnym, już dziewiątym rozdziale. Oczywiście muszę przeprosić wszystkich, którzy czekali na kolejny rozdział i nie pojawił się on w określonym przeze mnie czasie. Wiem, spartoliłam robotę, ale ostatnio nie miałam czasu, a jak czas się znalazł, nie miałam pomysłu na dalszą część.
Przepraszam raz jeszcze i mam nadzieję, że większość okazała swą cierpliwość i będą mieli okazję przejść przez kolejne moje wypociny.

Liczę na to, że się spodoba, jednak nie pogardzę także uwagami, które staram się brać do siebie i się na nich kształcić.
Dziękuję zatem za wszystkie komentarze oraz obserwacje, a nawet za głosy. Nawet nie wiecie, jakiego to daje kopniaka do dalszej pracy. ;>

No nic, nie przedłużając, zapraszam! ^^



     Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, iż zasnęła, pod wpływem cichego strzelania drewna w kominku, syku płomieni oraz przygłuszonych rozmów, dobiegających z kuchni. Potrzebowała tego, chwili ukojenia, odpoczynku dla zmęczonego ciała jak i umysłu. 
     Obudziła się sama. Pomieszczenie pogrążone było w ciemności, tylko dogasające, ledwo iskrzące się drobinki w kominku, oblewały niewielką przestrzeń swą ciepłą poświatą. Nie zdolna była się podnieść. Mięśnie zwiotczały, a delikatne przerażenie z tym związane, kazało wpatrywać się w rozlaną na czerwonym dywanie posokę światła. Słyszała rozchodzące się dźwięki.
     Gałąź, przejeżdżającą po szybie.
     Skrzypienie paneli podłogowych.
     Szepty, dochodzące z piętra wyżej.
     Za pomocą lewej ręki starała się podeprzeć i unieść delikatnie, jednakże na darmo. Wpadła w jakiś dziwny paraliż, a każdy ruch przyprawiał jej mięśnie o głęboki ból, jakby ktoś tępym nożem przecinał jej włókna nerwowe. 
     Wtem, przy akompaniamencie śmiałych kroków, rozszedł się męski oraz damski głos. Ton, jakim wypowiadał się osobnik klasy silniejszej, przywiódł jej na myśl Daimona. Bała się i w duchu prosiła, aby był to Mormo.
Przed leżącą Raven, pojawili się Kali oraz Aziel. Kobieta kucnęła, zniżając się do poziomu sofy i oparła na jej krawędziach dłonie. Szare oczy wpatrywały się w Black z dziwnym, mniej określonym blaskiem. Skórę miała tak szarą, iż na tle spowijającej ją ciemności, wydawała się jedynie cieniem. 
     - Pij - Aziel wcisnął czarnowłosej jakiś kubek ze słomką, po czym oddalił się, zaplatając ramiona na wysokości klatki piersiowej.
Raven spojrzała na nich pytająco. Czuła przeszywający, palący ból w okolicy lewej gałki ocznej. 
     - Nie zabijemy cię - wyjaśniła białowłosa beznamiętnym tonem - więc musisz to wypić - oznajmiła, chwytając w dłoń zimne palce Raven, które ledwo zaciskały się na ciepłym kubku. Przysunęła go w jej stronę. 
Black stawiła opór.
     - Co to? - wychrypiała półszeptem, unosząc delikatnie głowę.
Aziel westchnął ciężko.
     - Krew
Czarnowłosej zrobiło się niedobrze i odsunęła od siebie kubek.
     - Serio mam się bawić w takie barbarzyństwo?
Raven skrzywiła się.
     - Wolałabym umrzeć
     - Możesz pomarzyć - burknął Aziel, a jego głos ginął w przerażającej ciszy.
Kali prychnęła cicho pod nosem i zmarszczyła brwi.
     - Myślisz, że to tak działa? Nie pijesz i umierasz? - zaczęła z przerażającą wrogością - Otóż nie moja droga. To nie takie proste. Gdy nie żywisz się tym obrzydlistwem, twoje mięśnie powoli zanikają, czemu towarzyszy ogromny i przeszywający ból, którego do niczego nie da się porównać. Koście kruszeją, a skóra przywiera do nich. Cierpisz, bezbronnie leżąc, niczym gnijący trup i czekasz z nadzieją, iż Lucyfer się nad tobą ulituje i zabierze z tego świata, bądź jakiś demon ulży ci w cierpieniu i napoi szkarłatną cieczą - rzuciła, a jej głos z siłą sztyletu przecinał powietrze.
Raven zadrżała. 
Była wegetarianką i teraz miała zacząć pić krew? Czym sobie na to zasłużyła?
     - Jestem potępiona? - zapytała prosto z mostu, gdyż tylko to przyszło jej do głowy.
     - Na to wygląda - rzucił krótko Aziel, najeżdżając palcem wskazującym na swe lewe oko. 
Zrozumiała. Musiała jej wypaść soczewka i prawdopodobnie jej tęczówka była doskonale widoczna.
     - Ostatnio za dużo czasu spędzam na leżąco... - wychrypiała z wyrzutem.
Przełknęła ślinę, aby nawilżyć wyschnięte gardło. Jej wzrok ponownie powędrował ku cieczy znajdującej się w naczyniu. 
     - No pij, jak chcesz odzyskać siły - pośpieszał ją Aziel - Inaczej wleje Ci to gówno na siłę - warknął widocznie zniecierpliwiony czekaniem.
     Raven westchnęła. Powoli zbliżyła kubek do warg i zaciskając mocno powieki, upiła łyk krwi. Zakasłała czując rozchodzący się po jej kupkach smakowych okropny smak, jakby zwymiotowała sobie do ust. Już chciała odsunąć naczynie i chwilę odczekać, gdy nagle poczuła opór. Kubek sam zaczął przechylać się wyżej i wyżej, aż krew mimowolnie spłynęła jej do gardła.
     Dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy cała jego zawartość znalazła się w żołądku. 
     - I po strachu - rzuciła z zadowoleniem Kali w momencie, gdy Rav trzymając się za gardło, łapczywie chwytała powietrze. Jednak ku jej zdziwieniu poczuła się lepiej. Ucisk w skroniach zelżał, a ciśnienie w czaszce, tuż za gałkami ocznymi, ustało. 
     - Gdzie jestem? O co w tym wszystkim chodzi? - zapytała w końcu, czując napływ siły. Uniosła się do siadu, podparła dłońmi i spróbowała wstać. Bez skutku. Miała wrażenie, jakby podłoga osuwała się spod jej stóp. To jednak nie powstrzymało jej przed dokładniejszym rozejrzeniu się po pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowała. W domu królowała cisza i ciemność. Krople deszczu uderzały o szyby po jej lewej stronie, spływały powoli po starych, ogromnych oknach, ozdobionych mahoniowymi karniszami, na których zawieszone były wiekowe firany, koloru bordowego. Ściany pokryte były ciemną, beżową farbą, jednakże na niektórych ciągle spoczywały stare, czerwone tapety ze złotymi, różnorakimi wzorami. Wszystko wydawało się się stare i średniowieczne, przestronne i starannie ułożone.
     Nagle Raven zapragnęła wrócić do domu, wziąć długą, gorącą kąpiel i położyć się spać. Widocznie ta myśl musiała dodać jej sił, bo udało jej się podnieść. Lekko chwiejnym krokiem ruszyła do ogromnych drzwi.
     - A ty dokąd? - zapytał bez większych emocji Aziel.
Raven spojrzała kątem oka za siebie.
     - Do domu - odparła jakby nigdy nic i pchnęła drzwi przed siebie. Weszła do jakiegoś większego, zdobionego szarymi kamieniami pomieszczenia. Było bardziej przestronne, a sufit znajdował się znacznie wyżej, po części zrobiony był ze szkła. Oczyma wyobraźni widziała jak poranne słońce zalewa podłogę złocistymi promieniami. Gdy ruszyła na środek, spostrzegła, iż wyżej znajdowało się drugie piętro, podparte kamiennymi filarami. Przed nią znajdowały się drewniane schody, które na końcu rozpościerały się na dwie strony. Naprzeciwko nich widniał ogromny witraż.
     Właśnie zdała sobie sprawę, że nie wie gdzie są drzwi wyjściowe. Stanęła bokiem do schodów i jej oczom ukazał się kolejny kominek. Stał przed nim mały stolik, a po jego bokach ustawione były dwie, oprawione w skórę sofy. Na jednej z nich siedział Daimon, z założoną nogą na nogę.
     Pogrążony był w lekturze. W lewej dłoni trzymał kieliszek z winem. Jego twarz wydawała się łagodna, jakby zrobiona z marmuru. Lewa strona skąpana była w poświacie ciepłego ognia, przez co idealnie mogła dostrzec ostre rysy i wydatne kości policzkowe. Stoicyzm panujący w jego oczach przyprawił kobietę o dziwną melancholię, a przez myśl przebiegło jej, że mężczyzna był nawet całkiem przystojny. Zimny dotąd lazur, zmienił kolor na krystaliczne wody, które pogłębiały się i stawały oceanem wirujących barw - zieleni, złota oraz fioletu. Do czasu, aż zwrócił ku niej swe spojrzenie. Grymas zniekształcił jego spokojne oblicze i na powrót stał się przerażającym potworem, przed którym nie chciałby się znaleźć nikt o zdrowych zmysłach.
     - G-gdzie są drzwi... - zapytała piskliwie, przez co zganiła się w myślach.
Daimon zmarszczył brwi, zamknął z trzaskiem książkę i rzucił ją na stolik, na którym znajdowało się mnóstwo papierów, jak i ksiąg oprawionych w grubą okładkę.
     Wstał, rozprostował ramiona i obdarzył ją tym chłodnym, przenikliwym spojrzeniem. Nie wiedziała co tym razem chodziło mu po głowie. Gdy się zbliżył, serce podskoczyło jej do gardła. Słyszała jego głośne bicie.
     - Daimon - usłyszała za sobą ostrzegawczy ton. Głos należał do Aziela. Gdy Dai się oddalił, Rav zrozumiała kto tu rządził - Raven, obawiam się, że nie będziesz mogła wrócić do domu - powiedział dobitnie, podchodząc do pułki obok kominka, z której zgarnął butelkę wina.
     - A-ale jak to do cholery? - spytała zdumiona, czując jak fala gorąca ogarnia całe jej ciało, pulsuje w skroniach i mrowi w palcach. 
     - Musimy się dowiedzieć kim jesteś - odparł, sięgając po kieliszek. Ogień liznął szkło, które zalśniło szkarłatem w momencie, gdy czarnowłosy wypełnił ją winem.
     - Jestem Raven, prawie dwa razy zginęłam z ręki tego psychola - wskazała na niego palcem, na co ten prychnął oburzony i obrzucił ją ostrzegawczym spojrzeniem.
     Kobieta zamarła, odchrząknęła i na powrót spojrzała w stronę Aziel'a.
     - I to wszystko. Zwykła uczennica bez życia. Zapomnę o wszystkim, tylko pozwólcie mi wrócić do domu - inaczej zginę z ręki mamy, dodała w myślach.
     - Dobra myśl - w lazurowych oczach Daimona zapłonął kpiący ognik - Inaczej nie ręczę za siebie - warknął niczym pies i opadł ciężko na sofę.
     Aziel uśmiechnął się tylko.
     - Może nawet trzeba będzie wyprawić jej pogrzeb i zmienić miejsce zamieszkania - powiedział, pocierając podbródek w zamyśleniu.
     Daimon wstał gwałtownie i machnął z irytacją ręką.
     - Nie ma mowy! Nie mam zamiaru znowu się przenosić przez tą sierotę - odwrócił się ku Raven. Błysnęły białe, krótkie kły, a Rav poczuła jak gardło ściska jej strach. Ileż miała jeszcze słuchać obelg z jego strony?
Aziel za to spokojnie sączył wino. Czarne włosy, odrzucone do tyłu, wydawały się sięgać połowy pleców.
     - Chwila, chwila.... - odważyła się odezwać - Jak to pogrzeb? - zapytała czując, jak jej serce wrzuca kolejny bieg.
Aziel westchnął ciężko. Rozgarnął dłonią włosy i usiadł na fotelu, zatapiając się w jego miękkich objęciach.
     - Nie należysz już do rasy ludzkiej. Teraz jesteś kimś zupełnie innym. Zaczniesz się zmieniać. Dodatkowo nie przeżyjesz bez nas jednego dnia - odparł tak spokojnie, jakby opowiadał o przeczytanej wczoraj lekturze.
     - A co nam niby do tego? Niech wraca skąd przyszła i zdycha - wtrącił Daimon z taką siłą, że Rav poczuła skurcz w żołądku. Jeszcze nikt nigdy nie darzył jej tak ogromną i przerażającą nienawiścią. Nawet Lena z klasy, która wiecznie komentowała jej wygląd i parę razy "przypadkowo" obrzuciła jedzeniem ze stołówki.
     - A co z jej rodzicami? - zapytała Kali. Stanęła tuż obok Rav, była jej za to wdzięczna, gdyż ta bliskość dodawała jej otuchy i pewności siebie.
     - A co ma z nimi być? - spytała czarnowłosa, zaplatając ramiona na wysokości klatki piersiowej.
Atmosfera wokół gęstniała, niemal widziała tą wielką czarną chmurę, która zbierała się  pod sufitem.
     Wtem, po pomieszczeniu rozeszło się echo kroków z góry. Po chwili okazało się, iż była to kobieta, która opatrzyła Raven rany. Piękności o elfim wyglądzie zeszła na dół i przysiadła obok Daimona. W jej oczach tliła się iskra fascynacji oraz zaciekawienia, jednak postanowiła nie zabierać głosu. 
     - Możesz ich zabić... - odpowiedziała Kali na wcześniejsze pytanie - Nie panujesz nad sobą. Twój organizm teraz inaczej funkcjonuje. Któregoś dnia możesz się obudzić, a dom będzie ubazgrany krwią twych rodzicielów - wyjaśniła.
     Raven wzdrygnęła się. Wprawdzie nie wiedziała, czy może im ufać, jednak nie chciała, aby doszło do owej sytuacji.
Aziel spojrzał na Raven wyczekująco.
     - To jak? - spytał wreszcie - Jaka jest twoja decyzja?
     Raven spuściła wzrok. Wbiła swe spojrzenie w czerwony dywan, po którym przebiegał czarny, włochaty pająk. Mimowolnie cofnęła się o krok i nagle przeszło jej przez myśl, że może ucieknie. Musiała tylko wykalkulować, które drzwi najbardziej przypominają te wyjściowe i po prostu biec przed siebie. Z drugiej zaś strony, oczekiwała odpowiedzi. Ciągle była zagubiona, a pytania wzbierały się w niej coraz bardziej i bardziej. Wypełniały ją po brzegi, wypływały na zewnątrz i przyprawiały o potężny skurcz żołądka.
     - Ale nie chcę wyjeżdżać - odparła w końcu, nie odrywając wzroku od pająka.
     - W porządku! - zawołał radośnie Aziel, po czym odstawiwszy kieliszek na stolik, klepnął się otwartymi dłońmi w uda - Daimon...
     - Nie... - wszedł mu w słowo. Jego oczy wyrażały piekielną złość. Raven pomyślała nawet, że zaraz wypali Aziel'owi dziurę w twarzy.
     - Ja mogę - wtrąciła się kobieta siedząca obok Dupowatego Gbura - tak, to jego nowe przezwisko.
Czarnowłosy uchwycił kieliszek i pociągnął łyka.
     - Nie, to rola Daimona. Trzeba uważać, jakie pakty się zawiera. Będziesz miał ją na oku, uczył i trenował - rzucił hardo. Decyzja zapadła i tak samo jak Rav, Daimon'owi nie spodobał się ten pomysł.

czwartek, 26 lutego 2015

Dzień Sądu

Black Jack Matt - dziękuję za uwagę. Czasem się tak zdarza, że walę gafy i nawet ich nie spostrzegam przy kilkakrotnym czytaniu. Gdy znajdę trochu czasu postaram się to poprawić.

 

Oto kolejny rozdział. Wybaczcie za lekkie opóźnienie. Ostatnio krucho u mnie z czasem *o*

Treningi, spotkania, spotkania i więcej spotkań >.> 

Standardowo witam nową/nowego obserwatora Lilits! ;D Pięciu obserwatorów, a ja cieszę się jak głupia ^^"

No nic. Mam nadzieję, że rozdział ósmy także przypadnie wam do gustu i podzielicie się ze mną swoimi, znaczącymi dla mnie, uwagami ;)

Zapraszam! ;D



     Mocne uderzenie zimnego powietrza przygwoździło Daimon'a do drzewa, z którego posypała się mokra kora. Białowłosa kobieta machnęła z impetem ręką, później drugą, aż drzewo zostało przecięte, a demon po prostu przez nie przeleciał, niczym szalony pocisk. Z cichym stęknięciem oraz grymasem niezadowolenia na twarzy, wylądował na pośladkach, podpierając się z tyłu dłońmi. Spojrzał na nią wzrokiem nienawistnym i zimnym. Jego oczy poczerniały, a twarz przemieniła się w paszczę pełną ostrych, długich zębów. Szczęka rozciągnęła się do granic możliwości w niemal alarmującej tonacji krzyku. 
     Wstał, za pomocą czarnych macek, które uniosły go parę centymetrów nad ziemią. Wiły się we wszystkie strony i falowały, niby mgliste ogony. 
     - A więc chcesz się pobawić, moja droga siostrzyczko? - warknął z szalonym uśmiechem, wysuwając w jej stronę otwartą dłoń, po której pięły się czarne cienie.
Kobieta zamarła, a na jej twarz wstąpiło przerażenie, pomieszane z bezradnością. Wierzyła w swoje umiejętności, jednakże nie chciała, aby doszło między nią, a tym osobnikiem do jakiejkolwiek konfrontacji. Wręcz szalenie tego unikała i szczerze musiała przyznać, iż po prostu się go bała. Każdy o zdrowych zmysłach, trzymał się od Daimon'a z dala.
Kali stanęła w pozycji walki. Zmarszczyła brwi w gniewie i ułożyła ręce na wysokości swojej głowy, szykując się do ataku.
     - Czekaj... Dai, opanuj się. Proszę... - wtrącił się między młotem, a kowadłem zestrachany mężczyzna o kasztanowych włosach.
Daimon zerknął na niego ukradkiem.
     - Zejdź mi z drogi - machnął dłonią w prawo, jakby chciał odgonić muchę i tym samym, niewidzialna siła, uderzyła w Mormo z taką krzepą, iż z hukiem wleciał w nowiutkie audi - Bo zabiję - dodał szeptem, ruszając w stronę Kali.
     - Daimon - zaczęła spokojnie, cofając się do tyłu - Jeśli zabijesz drugiego demona... 
Nie dane jej było skończyć, gdyż jedna z macek ruszyła w stronę białowłosej. Kobieta obroniła się prawym przedramieniem, dodając do tego powłokę wietrzną. W chwili zderzenia, po lesie rozeszła się potężna fala uderzeniowa.
Jedno natarcie wytrzymała, jednakże nie czekając, aż zdąży wrócić jej równowaga, Daimon dodał drugą i kolejną, aż Kali tęgo wylądowała na ziemi. Gdyby nie refleks, jakim mogła się szczycić, zostałaby z niej tylko dziurawa powłoka.
     - Nie kręć się - jego głos przypominał echo tysięcy wrzeszczących w niewyobrażalnej agonii dusz. 
Kobieta z lekkim zachwianiem wstała, trzymając się za poranioną rękę. Jej wyraz twarzy wyrażał jedynie ból i strach. Wyglądała, jakby chciała uciec, ale jednocześnie walczyć.
     - Stój! - wydarł się Mormo z taką siłą, że gleba pod nimi zadrżała.
O dziwo, Daimon zaprzestał, lądując miękko na błotnistej ziemi. Jego macki cofnęły się, a twarz znów przypominała ludzki wyraz.
     - Zabij nas, śmiało! - krzyknął drżącym głosem - Dobrze wiesz, czym się kończy zabicie własnego pobratymca - dodał już nieco spokojniej, na co LaVey potarł brodę, jakby w zastanowieniu.
     - Proszę, opanuj się braciszku... - odezwała się Kali opiekuńczym tonem, podchodząc do niego nieco bliżej, jednak nadal utrzymując zdrowy dystans.
Daimon odetchnął głęboko, przymykając powieki, aby lepiej skupić myśli. Jego ciało całkowicie przybrało ludzką formę, a oddech uspokoił się.
     - Chcę tylko jej - to mówiąc, wymierzył dłoń w stronę nieprzytomnej Raven.
Mormo stanął mu na drodze, zasłaniając ją swoim ciałem.
     - Jeśli ją zabijesz, to będzie równoznaczne z zabiciem demona - palnął szybko. Jego głos nadal drżał, a każde słowo wypowiadał łagodnie i z rozwagą.
     - Skąd ta pewność? - zapytał, unosząc jedną brew.
Mormo uchylił usta, gotów coś powiedzieć, jednakże w ostatniej chwili zrezygnował.
     - Przyjąłeś pakt... Prawda? - wymamrotała Kali.
Mężczyźnie o kasztanowych włosach zbladła mina. Zerknął na Kali z rozdziawionymi ustami, po czym przełykając ślinę, zdobył się na słowa:
     - Ale jak to pakt?
Białowłosa zaliczyła wtedy potężnego facepalm'a.
     - Serio? Przez chwile wyglądałeś, jakbyś wiedział o czym mówisz - warknęła unosząc zaciśniętą pięść - Wyglądałeś nawet całkiem mądrze - dodała wściekła.
Mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy oraz lekkim zakłopotaniem, podrapał się w tył głowy.

***

     Kobieta o czarnych włosach, prócz przeszywającego bólu w klatce piersiowej, słyszała głosy, które odbijały się w jej głowie potężnym echem. Oddalały się i przybliżały. Sala operacyjna? Za wszelką cenę starała się zrozumieć rozmowy, jednakże zdolna była wyłapać tylko pojedyncze sylaby, z których mogłaby ułożyć co najwyżej "Jak - gnoju - stało - gdzie - drzewo - wal się".
     W skroniach, jak i potylicy czuła niesamowity ucisk. Ból był tak przeszywający, że przed jej oczyma zaczęły tańczyć słupy kolorowych iskier. Gdy minęło wiele, ale to wiele długich minut, kobieta odzyskała świadomość na tyle, aby zmusić ociężałe powieki do rozchylenia się. Rażące światło podrażniło jej rogówki, przez co po chwili zmuszona była na powrót je zamknąć. Niespodziewanie, jak wystrzał z broni, zakołatało jej w głowie. Zwinęła się w kłębek i wtedy, na policzku poczuła delikatne muśnięcie.
     - Cii... Spokojnie. Nic Ci nie grozi - odezwał się delikatny, wręcz usypiający głos kobiety. Raven natychmiastowo na niego zareagowała, zrywając się do pół siadu. Chciała się odsunąć, jednakże nie miała dokąd. Siedziała na jakiejś sofie. Była otępiała. Kręciło jej się w głowie, a przed oczyma widniał tylko rozmazany obraz kominka, w którym jarzył się ognień.
     - Daimon, zrób że coś do cholery - odezwał się jakiś rozdrażniony mężczyzna.
     - Co mam kurwa zrobić?! - syknął, a jego głos zabrzmiał jak trzask bicza.
     - Cokolwiek. To w końcu twoja wina - zwrócił mu ostrożnie uwagę i w tym samym momencie, kobieta poczuła mocne szarpnięcie na ramieniu, które brutalnie postawiło ją do pionu. 
     - Chcesz abym coś zrobił? - ironiczne, szaleńcze pytanie padło z jego ust. Kobieta nadal nie mogła pozbierać myśli, a obraz przed jej oczyma, wyglądał jak niezgrabnie rozmazana farba na białym papierze. 
     - Otóż powiem, a raczej pokaże ci, co ja bym z tym zrobił - nie wiedziała co się dzieje, jednak była pewna, że jak tak dalej pójdzie, to trzeci raz ten szaleniec będzie próbował ją zabić.
     - Daimon! - nieznajomy jej dotąd, kobiecy głos doszedł do uszu Rav - Puść ją!
Poczuła, jak bezwładnie ląduje na miękkim materacu.
Miała dość. Ileż można być traktowanym jak kukiełka? Potrząsnęła głową, przycisnęła palce wskazujące do skroni i spróbowała wstać.  Ktoś ją powstrzymał.
     - Leż - delikatny, acz stanowczy głos sprawił, iż zaniemogła. Słyszała krzyki. Mnóstwo głosów, które wykłócały się o jedną, niepozorną kobietę, która padła ofiarą durnego wypadku.
     - Jak chcecie, to se ją niańczcie - bezduszny i oszałamiająco zimny ton głosu, dał jej do zrozumienia, iż należał do Daimon'a.
Nerwowy śmiech z ironią rozszedł się po pomieszczeniu.
     - Wiesz, że to niemożliwe.
     Raven miała dość. Dość tej nienawiści i krzyków, przez które w jej głowie toczyła się wojna na moździerze. Wstała energicznie, wyrywając się z uścisku, który najpewniej należał do Kali i wybiegła... Właściwie, nie wiedziała gdzie. Po prostu chciała uciec do miejsca, w którym panowała przejmująca cisza. Wtedy też, spostrzegła, iż pod wpływem euforii, wbiegła do kuchni. Ogromne, pogrążone w mroku pomieszczenie przyprawiło Raven o zimny dreszcz na plecach. Tylko duże okna po jej prawej stronie, przepuszczały chłodny blask księżyca, rozlewający się na ciemnych ścianach. 
     Z ciężkim westchnięciem, usiadła przy stole. Starała się opanować bijące serce, które uderzało z taką mocą, iż pomyśleć by można, że za sekundę przestanie bić.
     - Co się stało? - zapytała, splatając palce. Usłyszała jak ktoś wchodzi, wiedziała więc, że mówi do Kali. Stała przy progu, opierając się o framugę drzwi. Jej ręce były zaplecione, a mina wyrażała mieszankę różnych emocji. Troska, strach, a jednocześnie obojętność i oburzenie całą tą sytuacją.
     - Nieźle namieszałaś - powiedziała otwarcie, ruszając w stronę Rav. Usiadła naprzeciwko - Już dawno nie było kłótni między demonami - oświadczyła bez najmniejszej emocji w głosie. Zamiast tego zastukała parę razy placami o blat stołu, jakby w zastanowieniu, a zaraz potem sięgnęła po paczkę papierosów.
     Raven skrzywiła się, nie usłyszawszy odpowiedzi na zadane przez nią pytanie.
Kali westchnęła głęboko, zaciągając się dymem nikotynowym. Podparła brodę dłonią, a jej spojrzenie powędrowało w stronę dochodzących głosów.
     - Daimon przyjął pakt - wypaliła nagle i wtedy też, Black uniosła wzrok ku białowłosej - Człowiek, jak już zapewne wiesz, ma głupią manię zawierania paktów z diabłami - oświadczyła, machając nadgarstkiem, jakby nie za bardzo wiedziała, jak ma wytłumaczyć to w taki sposób, aby Black załapała. Białowłosa wbiła swe szare, pozbawione wyrazu tęczówki w Rav.
     - No wiesz... Demon może przyjąć, bądź odmówić. Człowiek zawiera pakt, prosząc o jakąś przysługę, a w zamian...
Rav się wzdrygnęła.
     - Demon zabiera dusze... Tak, to wiem - dokończyła czarnowłosa.
Wtedy, po kuchni rozszedł się szczery śmiech mężczyzny. Odwróciła się w stronę progu, w którym stał chłopak o kasztanowych włosach.
     - Wy śmiertelnicy... - zaczął podchodząc do stołu. Oparł się na nim i z uśmiechem spojrzał w oczy Raven - Sam nie wiem, czy jesteście żałośni, czy zabawni - powiedział rozpromieniony - Zastanów się... Na cholerę nam te wasze dusze? Po co? Co waszym zdaniem mamy z nimi zrobić? Powiesić sobie na ścianie jako trofeum? - zapytał retorycznie. Chwycił za krzesło i obrócił je oparciem w stronę Raven, po czym usiadł na nim okrakiem.
     - To jest Mormo... - przedstawiła go krótko Kali.
Mężczyzna z promiennym uśmiechem, przyłożył dwa palce do skroni i szybko odjął rękę od twarzy, niczym salutując żołnierz.
     Wtem, do pomieszczenia jak poparzony wleciał Daimon. Jego wściekły, niemal płonący żywym ogniem wzrok skierowany był ku Rav.
     - Ruszaj dupsko, dziwadle! - zasyczał przez zaciśnięte zęby. Kobieta nie wiedziała o co chodzi.
     - Może trochę grzeczniej?! - wypaliła nieświadomie. Miała już po prostu dość, więc jej podświadomość instynktownie zareagowała. Nigdy nie pozwalała tak sobą pomiatać i teraz także nie zamierzała.
     - Chcesz grzeczniej? - zapytał, a na jego twarz wtargnął obrzydliwy półuśmiech. I wtedy kobieta pożałowała. Zwłaszcza, gdy spostrzegła zdziwione, a zarazem przerażone twarze Kali i Mormo. Widocznie mogła zwracać się w taki sposób do każdego, tylko nie do Daimon'a.
     Czyżby ten szaleniec był tutaj przywódcą? - zdążyło przemknąć przez jej myśl, nim poczuła zaciskające się na szyi lodowate palce. Fetysz duszenia? 
Uniósł ją ku górze. Spanikowana zaczęła machać stopami, jednakże nie zdolna była wyczuć jakiegokolwiek oparcia. Powaliło go?! Brak powietrza dawał się we znaki. Czuła, jak krew pulsuje w jej czaszce, a krtań bezskutecznie próbuje się otworzyć. Przed oczyma ponownie jej pociemniało i dopiero w tamtym momencie, upragniony tlen dotarł do jej płuc, wraz z potężnym upadkiem na sofę, na której się obudziła.
     Łapczywie łapała powietrze, trzymając się za klatkę piersiową.
     - Chcesz coś jeszcze dodać? - zapytał, rozkładając prowokacyjnie ramiona. Kobieta nawet na niego nie zerknęła. Wciąż ciężko sapała. Była już niemal pewna, że więcej na tego popieprzonego sadystę nie spojrzy. 
     - Dobrze, a teraz rozstrzygniemy twoje być, albo nie być - odparł z satysfakcją, stając przed kominkiem.
Raven chwyciła się za mostek i wtedy poczuła coś szorstkiego na koszulce. Gdy docisnęła palce, jeden omal nie wszedł w szeroką dziurę, która tkwiła nie tylko na jej odzieży, ale i skórze. Przerażona oddaliła dłoń z taką szybkością, jakby właśnie nieświadomie dotknęła czarnego, włochatego pająka.
     - Spokojnie, to nic takiego. Już to opatrzyłam - Rav uniosła spojrzenie na kobietę, której dotąd nie widziała. Miała o wiele krótsze od niej włosy, koloru ciemnego blondu. Prawa strona była mocno przycięta, niemal na jeżyka, lewa zaś otulała całą jej szczękę. 
Delikatna grzywka spoczywała na jej lewej stronie czoła. Black z początku odniosła wrażenie, iż odezwał się do niej elf.
     Ostro zarysowana, pociągła twarz. Idealnie wydepilowane brwi, jasna karnacja oraz delikatnie skośne oczy, które patrzyły na nią z iskrą zafascynowania.
Chwila... - Zainteresowała się Raven. "Nic takiego?" Z tego co pamięta, ta macka przeszła przez nią na wylot!
     - Dość pierdolenia - usłyszała, jak się okazało, głos nieznajomego mężczyzny. Był chyba jeszcze straszniejszy niż Daimon. Długie, sięgające za ramiona, dość rzadkie włosy. Diamentowe rysy twarzy, delikatnie zapadnięte policzki, dzięki czemu kości były idealnie widoczne. A spojrzenie? Nienawistne, a zarazem całkowicie obojętne. Brwi miał nisko usadzone, przez co jego wyraz twarzy przywodził na myśl grymas niezadowolenia. 
Kolor tęczówek, był niesamowicie lodowaty. Nie tak jak u Daimona. To był czysty lód, oblany srebrzystą falą blasku księżyca.
     - Powinniśmy się jej pozbyć - oznajmił oschle, zaplatając ramiona na wysokości klatki piersiowej.
Raven prychnęła oburzona, po czym zerwała się na równe nogi.
     - Chwila! - krzyknęła. Zamachnęła się ręką w geście całkowitego sprzeciwu - To moje zdanie się już nie liczy?!
     - Yyy.... Nie - stwierdził krótko Daimon - I z tego co pamiętam, nie było minuty, w której by się liczyło, więc wykreśl to "już" - dodał z mściwym zadowoleniem.
Nie wierzyła w to, co słyszy. Rozdziawiła tylko usta, jednakże widząc lodowate spojrzenie, którym Daimon ją obdarzył, usiadła i z naburmuszoną miną skrzyżowała nogi.
     - Hej, chwila. Nie możemy - powiedziała stanowczo Kali.
     - Niby czemu? - warknął zirytowany Daimon.
Kali westchnęła, po czym rozłożyła ramiona z rezygnacją.
     - Pakt? Mówi Ci to coś? - zapytała retorycznie, ściągając w niezadowoleniu brwi.
     - No właśnie przyjaciółko - zaczął chłodno mężczyzna o czarnych, długich włosach - Pakt. Skoro Daimon przyjął pakt, w którym mówione było, że nasza droga Raven ma zginąć, to głupotą było by trzymać ją przy życiu - odparł spokojnie, złączając palce obu rąk.
     - Mądrze prawi, zaiste - skwitował Daimon.
Raven wyprostowała się oburzona, zerkając na te wszystkie demony, ze strachem i poczuciem maleńkości. 
     - Powie mi ktoś do cholery, o co chodzi z tym paktem? - zapytała. Starała się brzmieć łagodnie, jednakże jej głos mimowolnie unosił się, pod wpływem negatywnych emocji.
Przez chwilę zapadła ciężka cisza, przerywana szybkimi oddechami Black.
     - Słuchaj... - zaczęła ostrożnie białowłosa - Ktoś w pakcie zażyczył sobie twojej śmierci.
Raven spanikowała.
     - Kto?!
Kali westchnęła ciężko i usiadła obok czarnowłosej.
     - Jakaś dziewczyna....
     - Twoja przyjaciółka - wtrącił się Daimon z uśmiechem satysfakcji na ustach.
Kali spojrzała na niego złowrogo.
Raven poczuła, jak po jej karku przechodzi dreszcz bezradności, a serce wpada w dziki szał.
     - Która - wychrypiała. Głos stanął jej w gardle, które drapało ją i suszyło. Piekło wręcz, jakby połknęła tłuczone szkło.
Białowłosa położyła dłoń na ramieniu kobiety.
     - T-to nieistot...
     - Lily - wtrącił się oprawca Raven. W jego głosie wyczuć można było rozbawienie. Mężczyzna niesamowicie dobrze się bawił i nawet nie zamierzał tego ukryć.
     Raven poczuła, jak przed oczyma jej ciemnieje, a w żołądku ściska przeszywający ból. Wszystko nagle zaczęło się układać. Dzień, w którym przyszli odwiedzić czarnowłosą. Moment, w którym Raven zaczęła wygadywać te kłamstwa i słowa... "a to baran!".
Wszystko powróciło, uderzyło falą wspomnień.
"a to baran!" - To zdanie odbijało się echem w jej głowie. Łzy, przejęcie i troska mylona była z tą o zdrowie Rav. W rzeczywistości Lily rozpaczała nad swym losem. Złościła się, bo Demon nie wykonał roboty.
     - Widzisz, nie bierz tego do siebie - słowa docierały do niej jak mówione przez szybę - Sama rozumiesz, poszkodowane są w tym dwie osoby... Twoja Lily i Daimon... - nagle wszystko się urwało. Słyszała tylko szumy. 
Miała wrażenie, że wpadła do głębokiej wody. Tonie i nikt nie próbuje jej wyciągnąć.
     - Dlaczego? - wykrztusiła ledwie słyszalnie, po dłuższej chwili. Obraz jej się rozmył, gdyż do oczu napłynęły łzy, których nie potrafiła powstrzymać. Spojrzenie wbiła w czerwony dywan przed kominkiem.
Ciężkie westchnięcie rozeszło się po pomieszczeniu.
     - No to przecież Ci tłumaczę - burknął. Jego cierpliwość stała chyba na granicy przepaści.
     - Aziel - usłyszała ostrzegawczy ton Kali. Domyśliła się, iż imię to, należało do mężczyzny o lodowatym spojrzeniu - Nie możemy jej zabić. Skoro Daimon ją uśmiercił, a mimo to powróciła do życia, znaczy, że palce w tym wszystkim maczał Lucyfer.
Daimon wydał z siebie pomruk niezadowolenia.
     - Pewności nie mamy...
     - Pewność mamy taką, że albo spartoliłeś robotę, albo Kali ma rację - wtrącił się Mormo, który jak się okazało, cały czas stał za sofą, podpierając się na jej oparciu - Bynajmniej zarówno w pierwszej, jak i drugiej opcji, jest tobie podporządkowana, a Ty musisz chronić i wziąć za nią odpowiedzialność - dodał tonem adwokata.
     - Chyba cię powaliło! - warknął, wysuwając w jego stronę zaciśniętą pięść - Nie mam zamiaru niańczyć głupiego bahora! - krzyknął, a po chwili, z świstem wciągnął do płuc haust powietrza.
     - Jak chcecie... - oznajmił nagle z przerażającą obojętnością. Odsunął się od kominka i ruszył w stronę schodów.
     - Daimon! Przecież słyszałeś - krzyknął za nim Mormo - Jesteś za nią...
     - Wali mnie to! - syknął przez zaciśnięte zęby, nawet się nie odwracając.
Raven była skołowana. W dalszym ciągu nie rozumiała, dlaczego Daimon chciał ją zabić, na czym polegał ten cały pakt i dlaczego została w to wplątana, jednakże nie to chodziło jej wtedy po głowie.
Liczył się tylko fakt, iż przeżyje.
Jednak nie wiedziała, co począć ze świadomością, iż Lily skazała ją na śmierć.
     Skołowana schowała twarz w dłoniach, dając upust swym łzom, które zalały jej twarz.

wtorek, 17 lutego 2015

Jutro jest takie dalekie


Hitori - Miło mi, że Cię zaskoczył. Właśnie to miałam na myśli, wzbudzić ciekawość i niedosyt ;D
Co do pośpieszania, spoko, nie ma sprawy. Mogę jedynie poinformować, że rozdziały pojawiać się będą co tydzień, jeśli się nie uda i nie pojawi się regularnie, znaczy, że brak weny nie pozwolił dokończyć mi rozdziału *o*

Tomasz - łał *o* Nie spodziewałam się takiej opinii! A dodatkowo nie pomyślałabym, że napiszesz coś takiego, zwłaszcza, że czytałam Twoje opowiadanie (tak, ciekawość xd) i to mnie zrobiło się głupio >.>
Dziękuję za tak rozbudowany komentarz i za uwagę co do powtórzenia! ^^
 
Ach! No i witam w naszych skromnych progach nową obserwatorkę Anna Dragon.
Bardzo mi miło i mam nadzieję, że uda mi się zatrzymać Ciebie na dłużej ;D

No, to mamy już kolejny rozdział. Może nieco spóźniony, chyba nie, bo minął równy tydzień, ale wczoraj i tak nie byłabym w stanie go dodać (if you know what i mean xd).
Zauważyłam, że z każdym kolejnym rozdziałem te wpisy robią się coraz dłuższe! *o* Punkt dla mnie.
Dobra, nie zanudzam, zachęcam do komentowania i życzę miłego czytania ^^


     Kobieta nie była w stanie nabrać głębszego wdechu, przez co zaczęła bezdźwięcznie sapać, jakby ktoś zacisnął swe palce na jej krtani. Chwyciła dłonią jego przedramię, które tkwiło na szyi Rav. Niemal wbiła paznokcie w skórę, chcąc pozbyć się tego duszącego uścisku. Obezwładniający strach wpełzł do jej umysłu, wstrzyknął paraliżującą truciznę w mięśnie, która nie pozwalała na uczciwą walkę.
     - Mam szlaban - rzuciła desperacko, czując, jak gardło ledwo przepuszcza głos.
Daimon zacmokał parę razy, z udawanym rozczarowaniem.
     - To zełgaj, że musisz się uczyć - szepnął, obejmując ją w pasie.
Raven poczuła, że bierze ją na wymioty.
     - Nie pójdzie na to - jęknęła spanikowana.
Mężczyzna westchnął z irytacją, przyciskając kobietę bardziej do siebie. Czarnowłosą dopadły wstrętne duszności, wręcz klaustrofobiczne.
     - To ją przekonaj - warknął głosem nieznoszącym sprzeciwu - Chyba, że chcesz abym ją odwiedził... - mruknął jej do ucha - Chcesz?
     - N-niee... - wykrztusiła czując, jak do oczu napływają jej łzy, a serce uderza z taką siłą, że po klatce piersiowej rozchodził się nieprzyjemny ucisk - J-ja, przekonam... Przekonam ją... - z trudem wydusiła z siebie słowa, które zabrzmiały jak spadająca gilotyna. Tak, to był jaj koniec. Właśnie zgodziła się na śmierć.
Mężczyzna uśmiechnął się.
     - Grzeczna dziewczynka - powiedział bez większego entuzjazmu. Rozluźnił uścisk. Raven wykorzystała sytuację i z łatwością się wymknęła, niemal zaliczając przy tym glebę. Odwróciła się i cofnęła parę kroków z nadzieją, iż tym razem jej nie dosięgnie.
Uśmiech Daimon'a pogłębił się.
     - Zatem miłego dnia życzę - powiedział, po czym zostawił Raven samą, która z trudem przełknęła ślinę. Spanikowana chwyciła się za tył głowy. Przez chwilę krążyła wokół, starając się znaleźć jakieś wyjście z tej pojebanej sytuacji, jednakże nic kreatywnego nie przychodziło jej do głowy. 
Więc co? Mam tak po prostu iść na rzeź? Bez walki? - pomyślała, zatrzymując się w końcu. Była wkurzona, przede wszystkim na siebie. Raven, kobieta, która zawsze wzbudzała szacunek, czasem strach. Zdarzało się, iż ludzie z niej drwili, śmiali się, bądź wytykali palcami, jednakże umiała to zignorować, nie czując większego bólu. Osoba potrafiąca się bronić, a także umiejąca rzucić jakąś wiązanką, czasem nawet wdawała się w bójki. Powody? Obrona własna, bądź przyjaciół. Roniła łzy tylko w sytuacjach wyjątkowych, a teraz? 
     - Żałosne - mruknęła, wyżywając się na kawałku cegłówki. Zaryła o niego glanem z taką siłą, że omal nie pierdyknął w auto. Wtedy pośpiesznym krokiem ruszyła w stronę szkoły.

     Lekcje mijały wyjątkowo szybko. Czas przesypywał się między palcami, niczym rozgrzany piasek. Parzył w dłonie, właził między paznokcie. Wiedziała, że niedługo zasypie ją całą. Siedziała w klasie i niemal słyszała, jak żółte, wyblakłe ściany krzyczą do niej, zacieśniają się. Krzyk powoli przeradzał się w śmiech, przepełniony szaleństwem i dzikością. Siedząca obok Emily drzemała w najlepsze, a mimo to, Rav miała dziwne wrażenie, że puste, zasłonięte bielmem oczy zaciekle wpatrują się w jej osobę. Wszystko wydawało się zasnute mgłą. 
     Nigdy nie sądziła, że tak desperacko będzie pragnęła zostać w szkole jak najdłużej. Napawała się każdym zapachem, dźwiękiem oraz widokiem. Starała się zaś nie zwracać uwagi na okropne, wyimaginowane rzeczy, które podsuwał jej umysł. A może to nie była jego wina? Dyskretnie odwróciła głowę. Daimon podpierał brodę pięścią, a jego spojrzenie skierowane było w stronę okna. Twarz mężczyzny pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu, jakby całkowicie się wyłączył. Rav odetchnęła głęboko i także spojrzała na znajdujący się za szybą krajobraz.
     Chowające się za chmurami słońce, którego nieliczne promienie ochlapywały plamami wybrukowany asfalt. Wzmożony wiatr, targający liśćmi drzew, wyglądały jak falujący ocean zieleni. Na ziemi tworzyły się małe wiry, które łapały w swą pułapkę drobinki piasku oraz śmieci. Kobieta pomyślała, iż był to idealny dzień sądu. Chwyciła w dłonie swoje włosy i pociągnęła mocno do góry. Musiało być jakieś wyjście! Nie chciała umierać.
     Kobieta raz jeszcze się odwróciła, tym razem przez drugie ramię, aby zerknąć na Kali. Ich spojrzenia się spotkały. Ten chłód i obojętność były jeszcze bardziej porażające niż u Daimon'a. Raven zapiekły łzy bezradności. Miała ochotę krzyknąć tak głośno, aby usłyszał ją sam bóg. Wykrzyczeć całą swą nienawiść i skopać mu dupsko. Oskarżyć o bezduszność i lenistwo. Taki wszechmocny, a jednak uratowanie jednego życia kosztuje multum wysiłku? Chwalmy pana, psia mać!
     Brew białowłosej delikatnie uniosła się, a w szarych tęczówkach błysnął ślad zainteresowania. Raven mimo, iż lekko spanikowała, nie odwróciła wzroku. Konspiracyjnie zerknęła na jej brata. Po chwili ponownie wróciła spojrzeniem na Kali, powtórzyła to po raz kolejny i kolejny, aż na twarz kobiety wtargnęło rozbawienie. Kali machnęła do niej ręką na znak, aby się odwróciła i na tym ich niema konwersacja się skończyła.
     - Skompromitowana i za dwie godziny martwa.... - mruknęła pod nosem, ciężko przy tym wzdychając. Skoro nie było sposobu na to, aby się uratować, musiała się z tym pogodzić i zrobić wszystko, aby ten parszywy śmieć nie dobrał się do jej rodziny.
     - Emily - szepnęła, szturchając ją w ramie.
Rudowłosa drgnęła gwałtownie i zerwała się do pionu.
     - Nieee! Josepha! - krzyk przerwał wypowiedź nauczyciela o matematycznych bzdurach. W klasie momentalnie zapadła cisza, którą po chwili ucięły ciche śmiechy oraz szepty. Nauczyciel zwrócił jej uwagę i przywrócił uczniów do porządku.
     - Dzięki Rav... Dzięki - burknęła, przecierając dłońmi oczy - Co się stało? 
     - Jakby co, dzisiaj u ciebie nocuję. Mamy ważny test z matmy. Ty z niej jesteś... eee - zacięła się, marszcząc przy tym brwi - Dobra? - bardziej zapytała, niż stwierdziła.
Rudowłosa przeciągnęła się mocno i ziewnęła przeciągle.
     - Jakby co? Co masz na myśli? - swe zmrużone zielone ślepia, pełne zdziwienia i podejrzliwości wlepiła w Raven.
Black otworzyła usta, jednakże w ostatniej chwili zawahała się. Co tak właściwie miała jej powiedzieć? "Daimon i ja mamy.... nockę? Tak... Ostatnią noc w moim życiu, ale nie przejmuj się, jak rano zapuka do ciebie policja. Wtedy powiedz, że kazałam ci kłamać bo..." Bo? Załamana przejechała dłonią po twarzy.
     - Ja... - zaczęła drżącym głosem. Nerwowo wyłamała z trzaskiem palce, nie wiedząc jaki kit jej wcisnąć. Poczuła na sobie lodowaty dreszcz. Jej wzrok mimowolnie ruszył w stronę Daimon'a, który z perwersyjnym uśmieszkiem i zmrużonymi oczyma wpatrywał się w czarnowłosą.
     - Proszę... Wszystko Ci wytłumaczę jutro w szkole - skłamała, choć czuła jak głos jej się łamał. Przerażała ją perspektywa, iż jutra nie będzie.
     - Jak zwykle tajemnicza... Niech ci będzie, ale stawiasz mi piwo na najbliższym koncercie - uśmiechnęła się pokrzepiająco, a Rav poczuła, jak jej serce przebija sopel lodu.

     Wybiła godzina szesnasta. Dzwonek informujący o końcu lekcji, zabrzmiał jak gong, zwiastujący zapadnięcie wyroku. Guzdrała się niesamowicie, gdy pakowała zeszyt do kostki, a także, gdy ruszała w stronę drzwi wyjściowych, jakby w nadziei, że te parę minut dłużej, uratuje ją od sadystycznego Daimon'a. Gdy wyszła, zachwiała się lekko, jakby wiejący zewsząd wiatr był wystarczająco silny, aby unieść kobietę i zabrać, gdzieś z dala od tego piekła. Niebo zaczęło płakać potężnymi łzami, które z impetem rozbijały się o przeszkody na drodze. Wiatr wył nieznośnie i zawodził, przyprawiając kobietę o poczucie ogłuszenia. Nie zwracając uwagi na zimno, jakie objęło ją w momencie wyjścia na deszcz, ruszyła w stronę swojego domu. Nigdzie nie spostrzegła Daimon'a, więc zdecydowanie nie miała zamiaru czekać na to, aż łaskawie zabierze ją diabli wie gdzie.
     Jakież było jej zdziwienie, gdy przed nią jakby za pomocą teleportacji, pojawił się mężczyzna o bordowych włosach.
     - Znów próbujesz mi uciec? - zapytał zawadiacko. Oparł dłoń na biodrze i obrzucił ją niemal tak zimnym spojrzeniem, jak podmuch wiatru.
Raven wzruszyła ramionami, nie mówiąc ani słowa. Jej mina nie wyrażała w tamtym momencie żadnych emocji, poza zgryzotą szczęki. 
     - Idziemy - rozkazał, odwracając się w stronę palarni.
     - Nie - rzuciła bez zastanowienia.
Mężczyzna zatrzymał się i odwrócił w stronę Rav. Zaplótł ramiona na wysokości klatki piersiowej, po czym uniósł brew.
     - Nie? 
I nagle się obudziła. To było jak liść z otwartej dłoni. 
     - B-bo widzisz... - zaczęła, nerwowo drapiąc się po głowie - Muszę jechać d-do domu. Rodzicie mnie nie puszczą bo napisze jednego głupiego sms'a. Muszę wziąć rzeczy na zmianę i-i-i.... 
     - Drwisz sobie ze mnie? - syknął.
Kobieta poczuła na karku zimny dreszcz.
     - Nie. Boże broń - uniosła dłonie w geście obronnym.
Mężczyzna skrzywił się, jakby samo słowo "bóg" drażniło jego słuch jak i nerwy.
     - Daj mi się z nimi chociaż pożegnać - powiedziała z nadzieją.
Daimon westchnął z rezygnacją.
     - Niech będzie - odparł ze znużeniem
Zdziwiona rozdziawiła usta.
     - No, co tak stoisz. Leć, zanim się rozmyślę. Ale pamiętaj... - zagroził, przykładając palce do tętnicy. Z szerokim uśmiechem na ustach i iskierką w oku, przejechał nimi po szyi, jakby trzymał w dłoni szeroki nóż.

     Kobieta niemal całą drogę przebiegła. W sumie, nie miała zielonego pojęcia dlaczego było jej tak śpieszno. Gdy dotarła do domu, była przemoczona i zadyszana. W środku panowała przytłaczająca cisza, przerywana od czasu do czasu cichymi krokami. Salon pogrążony był w półmroku, dzięki palącej się w kuchni jarzeniówce. 
     Zdjęła glany i ruszyła w stronę hałasu. Do jej nozdrzy wdarł się zapach gotowanego makaronu oraz ostra woń bazylii. Tak jak się spodziewała, jej matka krzątała się po kuchni, nucąc jakąś nieznaną nikomu melodię. Na gazie stały dwa garnki, z których unosiła się gęsta para oraz jeden wok. Zapach skwierczącej cebuli uderzył w jej zmysł węchu w momencie, gdy kobieta wrzuciła ją z deski, na rozgrzany olej.
     - Mamo? - zapytała w momencie, gdy głośny trzask pioruna, rozszedł się echem po okolicy.
Kobieta podskoczyła i odwróciła się z ręką na sercu.
     - Raven! Musisz się tak skradać? - krzyknęła ochryple.
     - Mam jutro ważny test z matmy - powiedziała, jak gdyby nigdy nic - Mogę jechać na noc do Emily? - zapytała.
Kobieta z drewnianą łyżką w dłoni, skrzywiła się, po czym na powrót zajęła gotowaniem.
     - Nic z tego. Już o tym rozmawiałyśmy - odparła oschle.
     - Ale mamo...
     - Raven - weszła jej w słowo - Nie mamy o czym gadać.
     - Ale jak go zawalę, nie zdam - nie dawała za wygraną - Jestem zagrożona z matmy. Będziemy się uczyć, jak chcesz, zadzwoń do jej mamy i zapytaj. Nie okłamuje cię - w duchu modliła się jednak, aby tego nie zrobiła. Choć zdawała sobie sprawę z tego, iż jeśli nie wróci następnego dnia po szesnastej, to właśnie tak zrobi.
Ciężkie westchnięcie rezygnacji uszło z ust kobiety.
     - Dobrze... - wymamrotała z lekką irytacją w głosie - Jak będziesz na miejscu napisz sms'a. Rano zadzwoń, że dotarłaś do szkoły - Raven nie spodziewała się, iż pójdzie tak szybko. Myślała, że negocjacje potrwają z dobrą godzinę. Chociaż wymagania matki całkowicie wytrąciły ją z równowagi. Może dałaby radę napisać jak dojedzie na miejsce, jednakże z porankiem będzie problem.
     Nie rozwodząc się już dłużej nad tym tematem, podeszła do niej i utuliła mocno, jakby to miało być ich ostatnie pożegnanie. Cóż. Było. Ucałowała ją w policzek i poszła do pokoju. Wywaliła z kostki zeszyty, które zastąpione zostały bielizną oraz czystą koszulką. Co śmieszniejsze, wzięła także szczoteczkę do zębów.
     Czas zleciał jak z bicza strzelił. Po godzinie guzdrolenia się, zeszła na dół, aby wyjść z domu. Na zewnątrz panowało piekło, porównywalne z tsunami. Wiatr wył z takim impetem, że niemal zgarniał nagromadzoną wodę z asfaltu, powodując tym samym małe fale brudu i zbutwiałych liści.
Przy krawężniku stało czarne audi. Świetnie - pomyślała zirytowana - Jeszcze miał czelność przyjeżdżać pod jej dom. Fala gorąca ogarnęła jej ciało, a serce przyśpieszyło, gdy ruszyła w stronę tylnych drzwi, gdyż jak się okazało, jej oprawca postanowił wziąć widownię, w postaci mężczyzny o kasztanowych, nastroszonych włosach. W momencie, gdy chwyciła za klamkę, a drzwi ustąpiły, uderzył ją delikatny owocowy zapach, pomieszany z morską bryzą, przez co jej żołądek zacisnął się jeszcze bardziej. Wcale nie czuła, jakby jechała na śmierć. Ogarnęło ją raczej obezwładniające uczucie, jakim było lęk przed gwałtem. Dosłownie.
     - Witamy - przywitał się Daimon, którego usta powoli wykrzywiły się w radosnym uśmiechu.
Szybko, jedźmy już, zanim mama postanowi wyglądnąć przez okno - przez jej umysł przeszło zdanie, którego nie miała odwagi powiedzieć. Jak na zawołanie, bordowowłosy wrzucił bieg, a auto ruszyło w nieznanym Rav kierunku.
Kobieta zaplotła palce i wbiła wzrok w kolana.
     - Jesteście wampirami? - wypaliła w końcu. Skoro miała umrzeć, chciała wiedzieć, przez kogo zostanie załatwiona.
W pewnym momencie pasażer wybuchnął śmiechem, po czym odwrócił się w stronę Black. Spojrzała w jego czarne jak smoła oczy. Miał bardzo męską, kwadratową wręcz twarz, na której widniał przyjemny dla oka grymas rozbawienia. 
     - Wampiry? To frajerzy - palnął w jej stronę. Powrócił na swoje miejsce i tym razem wbił spojrzenie w kierowcę.
     - Stary, dlaczego zawsze biorą nas za wampiry? - zapytał z oburzeniem, zaplatając ramiona.
Daimon westchnął ciężko, a jego brwi zmarszczyły się lekko, jakby ogarnęło nim uczucie poirytowania.
     - No nie wiem? - zaczął z ironią w głosie - Może dlatego, że pijemy tą plugawą, śmierdzącą krew, bez której nie pożyjemy za długo? - dodał z przekąsem.
     - To kim jesteście? - wtrąciła się nieśmiało Raven, zaciskając palce w mocniejszym uścisku.
Na twarz nieznajomego, ponownie wtargnął uśmiech rozbawienia.
     - Demonami! - oświadczył triumfalnie, na co Rav omal nie zakrztusiła się własną śliną.
Kierowca prychnął z pogardą.
     - Wygnanymi demonami. Nie ma się czym szczycić - poprawił kolegę.
Raven kompletnie nic z tego nie rozumiała. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej, wypytać o parę szczegółów, aczkolwiek strach ściskał jej gardło.
     - Snob z ciebie... - odparł oburzony - A tak właściwie, to gdzie mnie zabierasz? Słowem się nie odezwałeś, co zamierzasz - zapytał głupkowato, zwracając się w stronę Daimon'a.
     - Sam mi się do auta wpakowałeś! - jego krzyk zabrzmiał jak trzask z bicza - Zamknij japę.

     Po niecałej godzinie, Daimon wjechał na jakąś ścieżkę, wiodącą do głębokiego lasu, na skraju miasta. To właśnie wtedy kobieta zaczęła drżeć mimo, iż w aucie działało ogrzewanie. Drzewa niemal uginały się pod naciskiem wiatru, który wył przerażająco, przywodząc na myśl setki krzyków, błagających o ratunek. 
Dziewczyna utknęła w smole czarnych myśli. Wzdłuż jej kręgosłupa raz po razie przechodziło stado zimnych dreszczy, serce kołatało boleśnie uciskając o żebra, a w skroniach pulsował niesamowity huk, przez który czuła się otępiała.
     Wytarła spocone dłonie o czarną bluzę, po czym zerknęła na twarz Daimon'a. Była porażająco obojętna. Chłodna, niczym mroźny powiew wiatru. Wystarczyłoby jedno spojrzenie, aby Raven zamieniła się w sopel lodu. Nabrała duży haust powietrza w płuca, którym prawie się zachłysnęła, niby szlochające dziecię i wtedy poczuła szarpnięcie, występujące wraz z hamowaniem auta.
     Mężczyzna bez słowa odpiął pasy, otworzył drzwi i rozglądnął się po okolicy. Było ciemno. Stare iglaste drzewa, swymi koronami ucinały dopływ błękitu nieba oraz promieni słonecznych.
Mężczyzna o kasztanowych włosach, wzdrygnął się i odwrócił w stronę Rav.
     - Kim jesteś? - w jego czarnych tęczówkach dostrzegła zalążek strachu. Nie sądziła, iż demony posiadają w swym słowniku takie pojęcia jak przerażenie, strach oraz niepewność. W ogóle nie sądziła, iż wytwory i bazgroły biblijne, stworzone przez jakiegoś szaleńca, w rzeczywistości mają swoje miejsce w wszechświecie. Jej cały, logiczny jak dotąd światopogląd, uległ całkowitemu zniszczeniu.
     - Nie wiem - odparła zgodnie z prawdą. Nie wiedziała kim jest i dlaczego Daimon tak zawzięcie pragnął jej śmierci.
Wtem, tylne drzwi otworzyły się. Na ramieniu poczuła mocny uścisk, który siłą wyciągnął ją z auta. 
Upadła, zapierając się dłońmi mokrej gleby.
     - Co Ty zrobiłeś?! - przez świszczący wiatr i uderzający z impetem deszcz, usłyszała krzyk drugiego mężczyzny.
Kolejny uścisk na ramieniu, z brutalnością stawiający ją do pionu.
     - A jak myślisz?! - wrzasnął, próbując przekrzyczeć wichurę, pełzającą między gałęziami drzew. Ich energiczne uderzanie o siebie, przywodziły kobiecie na myśl aplauzującą publikę.
     - I co?! Zamierzasz teraz pozbyć się problemu?! - krzyczał czarnooki, idąc za Daimon'em, który ciągnął za sobą zdezorientowaną kobietę.
Nie odpowiedział. Zamiast tego energicznie zarzucił ramieniem, wypuszczając dziewczynę z żelaznego uścisku.
Po raz kolejny zaliczyła glebę, tym razem zapierając się łokciami. Swe przerażone spojrzenie wbiła w dzikiego demona.
Stanął bokiem, parę kroków przed nią. Wymierzył w jej stronę wyprostowane ramię, unosząc je na wysokości barku. Otworzył dłoń i skierował ją na Raven.
Co on odwala? - zdążyła pomyśleć, nim zasłoniła się dłońmi, jakby w obawie przed wystrzałem z niewidzialnej broni.
     - Daimon! Nie możesz, zostaniesz potępiony! - wrzasnął spanikowany mężczyzna, bez skutku próbując opuścić jego rękę.
Twarz oprawcy wykrzywiła się w szerokim uśmiechu.
     - Już jestem - wykrztusił ochryple.
Raven oniemiała. Ze strachu, niedowierzania i panicznej rozpaczy, gdy spostrzegła, jak z jego ramienia wyłażą czarne i rozpływające się niczym mgła, macki. Były ich setki, wiły się jak węże, powoli oplatając jego całą rękę.
Co jest do kurwy?! 
     - Proszę! Nie! - krzyknęła przez ściśnięte gardło.
Uśmiech demona pogłębił się.
     - Och... - westchnął - Teraz błagasz? - nie ukrywał zadowolenia, jakie wyłapać można było nie tylko z jego twarzy, ale i tonu, jakim to powiedział.
     - Daimon! - usłyszała damski krzyk, nim jeden z ostrych, czarnych kolców przebił jej klatkę piersiową na wylot. Spostrzegła lśniący, metaliczny błysk, któremu towarzyszył głośny świst.
Upadła.
Dźwięki odbijały się echem w jej głowie. Oddalały. Słyszała szarpaninę. Domyśliła się, iż ten błysk, przypominający podmuch wiatru należał do nieznajomej, która w ostatniej chwili powstrzymała demona.
Przymrużyła oczy, czując, jak na jej twarz upadają ciężkie krople deszczu.
     Nie napisałam mamie sms'a - ostatnia myśl przemknęła przez jej umysł.
Później, w jej głowie coś huknęło, a potem zapadła ciemna, bezgwiezdna noc.