Hitori - Dziękuję! ;D Nawet nie wiesz, jak takie komentarze motywują ^^
Cieszę się, że tak miłe słowa pojawiły się w Twoim komentarzu. Jestem szczęśliwa, że podoba Ci się mój styl pisma oraz to, że... No, że po prostu ze mną zostaniesz! ;D
Ayase - Ej, ej ej ;D Nie myśl sobie, że wspominać nie będę ^^ Jeśli znajdujesz czas na to, aby mnie komentować, to ja tym bardziej jestem zaangażowana, abyś dostała odpowiedź.
Cieszę się, że i ten rozdział Ci się spodobał! ;>
Mam nadzieję, że rozdzialik numer four także wzbudzi w was ciekawość i zachęci do dalszej obserwacji.
To dzięki wam siedzę i skupiam swoje myśli, aby nabazgrać coś wartego uwagi. Inaczej już dawno poszłaby oglądać tv xd
Osoby ninja także zapraszam do komentowania. Taki mały gest, a tak cieszy ^^"
Uwagi, jakieś błędy, śmiało. Nie wstydźcie się wytykać. ;)
Nooo. Ten rozdział wyszedł mi nieco dłuższy. Akcja powoli, bo powoli, ale rozkręcać się będzie coraz bardziej ;D
Może zechcecie mi napisać, czy jakaś postać przypadła wam już do gustu? A może którąś z nich macie ochotę wdeptać w ziemię? >.>
Zapraszam do czytania! Miłego "seansu" *o*
Przez całą drogę szła z przyłożoną do szyi dłonią, na co Gerard w ogóle nie zwracał uwagi. Inni zaś spoglądali na kobietę wzrokiem "Skąd ona uciekła", dlatego głowę schyloną miała w dół. Nie zmieniało to jednak faktu, iż chamskie szepty i śmiechy drażniły jej słuch. Jakby nie mogli być bardziej dyskretni. "Pan znalazł swą sługę?" - Nie przeczyła, przy nim może i wyglądała jak służąca. W końcu tak ciężko uwierzyć, że taki on oraz nędzna ona mogli iść obok siebie. Zwłaszcza w takim stanie.
Albo wiecie co? Pierdolcie się! - pomyślała zirytowana. Nie miała zamiaru płaszczyć się przed tą zgrają idiotów i przyznawać im racji.
Szlag zaczynał ją trafiać. Te spojrzenia, w których dostrzec można było nutkę współczucia, jak i przeważającego obrzydzenia. Z każdą chwilą przyśpieszała kroku, chcąc znaleźć się już w domu. Pięść lewej dłoni miała szczelnie zaciśniętą mimo, iż ból z sekundy na sekundę stawał się coraz mniej znośny.
Nie rozmawiali. Gerard z rękoma w kieszeni szedł spokojnym krokiem, z obojętnością patrząc wprost przed siebie. Słyszał. Wiedziała o tym, a mimo to nie zwracał uwagi na głupie docinki ze strony zazdrosnych, czy też wścibskich dziewcząt oraz chłopców.
Jakby na to nie spojrzeć, Raven nie mogła mieć pewności, czy widząc taką osobę sama nie zareagowałaby podobnie.
Po niecałym kwadransie gehennego chodu u boku czarnowłosego, zza rogu wyłonił się mały, dwupiętrowy domek. Był ciemnoszary, zdecydowanie wyróżniał się spośród innych budowli. Jego miejsce było fatalne, gdyż znajdował się tuż przy głównej ulicy, obok krzyżówki. Dodatkowo paręnaście kroków po lewej, na wysokiej górze stał kościół. Co rano oznajmiał ją, iż czas ruszyć dupę i zacząć chwalić pana. Chrzanić to!
Prychnęła cicho pod nosem, kierując spojrzenie na przechodzące obok starsze panie. Także w tamtym momencie nie obeszło się bez plotek.
- Dziecko grzechu? - zaśmiał się, słysząc szept jednej fanatycznej staruchy.
Raven rozpromieniła się.
- Jestem demonem - powiedziała beztrosko, pokazując mu znak pokoju. Jej uśmiech musiał wybić go z tropu, gdyż przez chwilę jego mina wyglądała tak, jakby się czegoś zląkł.
- Dziwna jesteś... - wyszeptał, pocierając palcami kąciki oczu.
Z niewiadomych powodów, na jej sercu zrobiło się cieplej. Tak, była dziwna. Z szerokim uśmiechem pomachała mu na pożegnanie, na co on zareagował kompletną ignorancją.
Weszła na niewielkie podwórko, zarośnięte krzakami, trawą i chwastami. Ogród od wieków nie był pielęgnowany, a to dlatego, że najzwyczajniej w świecie nikt nie miał na to czasu. Ojciec był lekarzem, toteż całymi dniami, a nawet nocami przesiadywał w szpitalu, matka zaś, pracowała w kancelarii prawniczej. Rzadko bywała w domu, ale i tak zdecydowanie częściej niż tatko. Miała jeszcze brata. Starszego o trzy lata. Dwadzieścia dwa, a nadal kiblował w technikum. Należał raczej do buntowników, utrzymujących się z zagranych koncertów. Był muzykiem. I to dobrym. Jego kapela podpisała już kontrakt, dlatego też stwierdził, że sra na szkołę. Raven przez to często zostawała sama w domu, nie przeszkadzało jej to, ale napawała się każdą chwilą spędzoną razem. Kochała ich i nic nie poradzi na to, że posiadała nudną historię. Jedynym newsem było to, że nie urodziła się w ślubnym związku, a ojciec w rzeczywistości nie był jej ojcem.
Stanąwszy przy drzwiach, Black z zaciekłością zaczęła szukać kluczy. Kieszeń od spodenek, jedna, druga, trzecia.... Nie miała ich. Zgubiła nawet telefon!
- Nie wierzę - mruknęła zdołowana, pocieszając się myślą, iż jak każdy przyzwoity amerykański domek, pod parapetem jednego z okien przylepiony był zapasowy kluczyk. Dzięki wam rodziciele! - krzyknęła radośnie w duchu, gdy przekręciła go w zamku, a drzwi stanęły przed nią otworem. W domu było ciemno, a przede wszystkim cicho. Z chwilą zamknięcia drzwi, wszystkie dźwięki zostały odcięte, brutalnie urwane niczym ginący w ciemności krzyk. Z kuchni dochodził tylko odgłos działającej lodówki oraz szumiącej zmywarki. Raven zdjęła buty i spojrzała przed siebie. Mały przedpokój robiący za altanę, był zawalony butami matki, po prawej bezpośrednie przejście do wielkiego pomieszczenia, służącego zarówno za kuchnię, jak i salon. Wielki, ustawiony w poprzek, drewniany stół, wykonany przez ojca, ozdobiony był bordowym obrusem. W domu przeważały kolory beżu oraz szarej, wyblakłej bieli. Przez tylne, prawie na całą ścianę szklane drzwi, wpadały wychodzące zza chmur promienie słoneczne, na tle których jak zwariowane, tańczyły drobinki kurzu. Pomarańczowe plamy rozchlapywały się na ścianach oraz meblach, tworząc tym samym dość melancholijny nastrój.
Raven dopiero zorientowawszy się, iż ciągle trzymała dłoń na szyi, zdjęła ją i nie zastanawiając się dłużej wbiegła po schodach, aby następnie wejść do łazienki. W ogromnym lustrze, nad umywalką, dostrzegła swoje odbicie. Tylko czy to aby na pewno było ona? Delikatnie musnęła palcami twarz, która nadal była tą samą, należącą do Raven. Ślady łez na policzkach, rozmazany tusz do rzęs, kawałek błota na brodzie, zaschnięta krew na szyi.
Poza tymi małymi szczegółami nic się nie zmieniło.
Te same oczy, w odcieni głębokiego, czystego błękitu nieba.
Ten sam, mały nos.
Te same usta, kształtne, lekko wąskie, a zarazem wydatne.
Nierówno ścięta grzywka, zasłaniająca wysokie czoło.
I blizna. Nowa, brzydka, pokrywająca prawie całą szyję. Sięgała aż do samego obojczyka. Jak to możliwe, że żyła? Jakim cudem jedna noc wystarczyła na sklepienie się tak dużej rany? Gdyby nie ona, gotowa by pomyśleć, iż to wszystko było złym koszmarem, halucynacją spowodowaną nadmierną ilością alkoholu.
Przyłożyła dwa palce do tętnicy szyjnej. Bała się docisnąć. Co, jeśli go nie wyczuje?
Piekło ją gardło, zaschnięte niepokojem i lękiem. Głęboko w środku czuła ssące przerażenie. Strach obezwładnił jej ciało, wciągnął do wielkiej pustki, obejmując swymi zimnymi, kościstymi ramionami. Dreszcze niczym wściekłe mrówki zaczęły biegać po jej krzyżu, przyprawiając o złudne poczucie mdłości.
Po pomieszczeniu rozszedł się dźwięk dzwonka, a Rav wyrwana ze swojego skupienia niemal krzyknęła. Kobieta zaprzestała czynności. Umyła dokładnie twarz, po czym pobiegła do swojego pokoju, aby zmienić górną część odzieży. Pierwszy raz w życiu włożyła na siebie czarny sweter z golfem. Pierwszy i obawiała się, że nie ostatni. Zbiegła po schodach do drzwi i z rozmachem je otworzyła. Niczym huragan wlecieli przez nie Ethan, Jack oraz Emily. Natomiast, zielonooka, urocza, niższa od Rav Lily rzuciła się na nią i przytuliła tak mocno, że Black mogła się poczuć jak zabawka z wyłażącymi gałami.
- Co się z tobą działo?! Gerard napisał, że już jesteś w domu! - wykrzyczał oburzony Ethan, za co Jack porządnie zdzielił go w tył głowy.
- To była moja kwestia! - rzucił gorzko.
Ethan z początku osłupiały, kopnął blondyna w piszczel.
- Ups... Wybacz, trafiłem?
Jack zgarbił plecy i uniósł kolano na wysokość klatki piersiowej, trzymając się przy tym za poszkodowane miejsce.
- Zrobiłeś to specjalnie!
Mężczyzna zrobił minę skołowanego i kompletnie zdziwionego.
- Serio? Nieee.... Celowałem w tego wielkiego karalucha - oświadczył, dyskretnie wskazując na Jack'a palcem.
Ciężkie westchnięcie Emily sugerowało, iż jak już zaczęli, skończą dopiero, jak walną sobie po ryju, dlatego też pociągnęła Raven oraz przykleszczoną do niej Lily i ruszyła w stronę stołu, przy którym kobiety usiadły.
- Wyglądasz jak gówno - stwierdziła beztrosko rudowłosa, po dłuższej chwili.
Raven splotła palce. Zastanawiała się co odpowiedzieć. W głowie miała pustkę, Emily znała ją od podstawówki, doskonale wiedziała kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę. Nie mogła dać po sobie poznać, że wydarzyło się coś więcej niż nieudolna próba gwałtu. Przymknęła na chwilę oczy, odetchnęła głęboko, aby móc skupić myśli, a po chwili jej słowa zaatakowały falą przedziwnej historii, którą kobieta wymyślała na miejscu.
***
Nie wiele pamiętała z poprzedniej imprezy. Wpadła w panikę po tym, jak spostrzegła Gerard'a i jakąś kobietę razem, dobrze się dogadywali, przez co Rav poczuła się jak zbędny balast. Wyszła więc, ówcześnie wypiwszy całą butelkę tequili. Po drodze skręciła w jakąś uliczkę. Zrobiło jej się niedobrze, z wiadomych powodów. Wtedy też zaszedł ją od tyłu jakiś koleś, dzierżawiąc w dłoni mały scyzoryk. Lśnił barwą szkarłatu, jakby przed sekundą zanurzył się w czyimś ciele. Z zamkniętej pięści uderzył ją prosto w brzuch, co skończyło się natychmiastowym zwrotem wszystkiego, co przez całą imprezę zdołała wypić, czy też zjeść.
Jak będziesz się opierać, wbije ci go prosto w serce, zagroził, machając scyzorykiem tuż przed oczyma Raven. Nie protestowała gdy mężczyzna opróżniał jej kieszenie, gdyż najzwyczajniej w świecie nie miała na to siły. Kobieta nadal dławiła się swoimi wymiocinami, co poniekąd uratowało jej dziewictwo. Napastnik skrzywił się, machnął dłonią i po prostu zwiał.
Całą noc przeleżała w kałuży dopóty, dopóki z depresji nie wybawił jej Gerard.
- Stąd brak odzewu. Cwel zabrał mi telefon - odparła na zakończenie, przeczesując dłonią wilgotne włosy.
Oblicze Lily ogarnęło coś na kształt rozczarowania, a po chwili jej delikatną twarzyczkę wykrzywił nieznany dotąd Raven grymas.
- Co za baran! - krzyknęła oburzona, a kobieta nie mogła się domyślić o kogo jej chodziło. O napastnika, czy też Gerard'a. Sądząc po minie Emily, także trapiło ją to pytanie.
- Cóż... Nieważne - dodała rudowłosa, klepiąc Lily po ramieniu, której zaświeciły się oczy - Musisz skontaktować się z rodzicami, bo z tego co słyszałam zgłosili już na policje twoje zaginięcie - oznajmiła z troską.
Raven bezradnie rozłożyła ręce.
- Wspominałam już, że ukradli mi telefon?
- Stacjonarny? - zapytała brązowowłosa Lily.
- Albo zadzwoń z mojego - zaproponowała Emily.
Czarnowłosa zacisnęła dłoń na bliźnie, po czym przygryzła wargę.
- Raz, nie mam stacjonarnego, dwa, nie znam numeru - mruknęła z wyrzutem, odwracając się za siebie. Spostrzegła Ethan'a oraz Jack'a. Ciągle się kłócili. Jakby całkowicie zapomnieli o tym, że przyszli tu dla Raven. Kobieta zapatrzona na chłopaków zaczęła się rozwodzić nad sensem tego całego cyrku. Dlaczego przez jedną noc wszystko tak karygodnie się spieprzyło? Co najgorsze, nie czuła się sobą. Dziwny niepokój osiadł na jej sercu niczym czarna ropa, miejsce ugryzienia niezmiernie piekło, częściowo nadal odczuwała wbite w szyję ostre, grube zęby, które powoli wyrywały sporą część jej ciała.
Może została czymś zarażona?
Zmieniona, naznaczona, opętana....
A co, jeśli jest w śpiączce, a otaczający ją świat jest tylko nędzną podróbką? Iluzją, z której wybudzi się za parę, może paręnaście lat.
Albo najzwyczajniej w świecie jest chorą psychicznie osobą?
A może była na haju? Ktoś przecież mógł coś wrzucić jej do piwa. W rzeczywistości nadal mogła być impreza, a ona leżała u kogoś w pokoju.
Pytania gromadziły się w jej głowie jak śmieci na wysypisku. Więcej i więcej, nie mogła ich powstrzymać.
Śmierć, upokorzenie, gwałt, ból, odraza...
Zgniłe, wszystko było zgniłe, śmierdziało rozkładem, glebą, nasiąkniętą krwią.
Każdy się śmiał, te sztuczne, parszywe uśmieszki...
- Raven
Tak, to było jej imię. Ktoś ją wołał, delikatny, zmartwiony głos prosił, aby się wybudziła.
- Raven!
Przeraźliwy krzyk. Dlaczego tak nagle się zmienił? Pełen rozpaczy, nienawiści oraz bólu. Boże, zabierz mnie z tej pustki...
- Raven do cholery!
Trzask! - Pięść kobiety niczym strzał ze snajperki trącił Emily prosto w nos, z którego poleciała ciepła, szkarłatna ciesz. Black dyszała ciężko, z początku nie ogarniając w jakim miejscu się znajduje. Na jej skroni pojawił się lodowaty pot, którego pozbyła się szybkim ruchem dłoni. Przed oczyma miała niewyraźny obraz, jakby siedziała na diabelskim młynie. Potrząsnęła głową, widoczność powoli wróciła na swoje miejsce.
Emily leżała na ziemi, a Lily kucała przy niej, podając jej chusteczkę. Usta brązowowłosej poruszały się, ale Rav nie była w stanie zrozumieć treści. Po chwili jej spojrzenie zwróciło się ku czarnowłosej. Zmarszczone brwi w gniewie, błysk nienawiści w oku oraz krzyk, którego nie mogła usłyszeć.
- Przepraszam! - wrzasnęła spanikowana, a wraz z tym słowem huk w skroniach zniknął, wzrok jak i słuch wróciły do normy, wtedy też Raven zdała sobie sprawę z tego, co uczyniła.
- Co się stało? - krzyknęli niemal w tym samym czasie Ethan oraz Jack. Podbiegli do rudowłosej, która z kolei machnęła kilka razy dłonią, jakby chciała odpędzić muchę.
- Spokojnie, nic mi nie jest... Zaskoczyła mnie - jej głos był delikatny, orzeźwiający, jak szum fal - Nie potrzebnie tak blisko podchodziłam - dodała, podnosząc się z ziemi.
Chłopcy stali jak wryci w ziemię, nie wiedząc co z siebie wykrztusić, Emily zaś wstała i z pokrzepiającym uśmiechem poklepała Raven po głowie.
- Miałaś ciężki dzień. Mam nadzieję, że pojawisz się jutro w szkole - powiedziała, uśmiechając się ciepło. Raven nie miała pojęcia czemu, ale ten uśmiech doprowadzał ją do szału. Na dnie serca, jakaś jej cząstka miała ochotę brutalnie zedrzeć go z twarzy.
- Przepraszam - wyszeptała po raz ostatni, gdy przyjaciele znajdowali się przy drzwiach wyjściowych.
Lily nadal była w szoku. W jej oczach odbijało się pytanie "Gdzie byłaś", jednakże jak zwykle milczała. Jack oraz Ethan udawali, że sytuacja nie miała miejsca. Czarnowłosy metal pogłaskał kobietę po głowie i powiedział, aby się niczym nie przejmowała, Jack dodał tylko, że ma się wyspać, po czym wszyscy wyszli, zostawiając ją samą, w ciemnym, cichym mieszkaniu, po którym niczym duchy, snuły się przepełnione bólem, uczucia Raven.
Wybacz, że się nie "podpisałam" pod tym rozdziałem, ale robię to teraz.
OdpowiedzUsuńOgółem baaaardzo mi się podoba. Co do osób za którymi nie przepadam to Gerard. Po prostu nie mogę go strawić... A resztę lubię, ta to chyba dobre określenie ;p Super, że rozdział długi~!
Znów się rozpisałam w komentarzu, więc... kończę
Wszystkiego dobrego (*-*)