piątek, 16 stycznia 2015

Gdy Śmierć zagląda w oczy

Em, no.... Hej!
Kolejny rozdział, wiem, że pierwszy jest nędzny, ale to u mnie wrodzone. Pierwsze razy zawsze są ciulowe ;d
Także nie męczę już dłużej i zapraszam na kolejny rozdział ^^





    Impreza trwała do późnej nocy. Księżyc wisiał wysoko na niebie, oblewając okolicę swym srebrzystym blaskiem, a w domu nadal rozbrzmiewała muzyka, zagłuszana od czasu do czasu głośnymi wybuchami śmiechu. Ethan bezskutecznie próbował podnieść się do pozycji stojącej po tym, jak Jack rzucił mu się na plecy chcąc aby ciemnowłosy wziął go na barana. Gerard wszczął poważną dyskusję z jakąś mniej znaną Raven kobietą. Był tak zafascynowany rozmową, że nie spostrzegł nawet jak jego kolega zwymiotował chłopakowi na buta. Dobrze mu tak - pomyślała gorzko, przypominając sobie jak to w pół słowa ją opuścił. Black jako jedna z nielicznych zachowywała trzeźwość umysłu. W takim też stanie postanowiła opuścić posiadłość, w której nie działo się już nic wartego uwagi. Emily koło północy zniknęła jej z oczu, reszta znajomych zwinęła się gdy tylko alkohol zaczął mącić im w głowach, za to w chwili ówczesnej porobiły się grupki, w których Rav nie potrafiłaby się odnaleźć. Zresztą, nie miała na to najmniejszej ochoty.
Przejechała dłonią po włosach, wprowadzając je w artystyczny nieład, westchnęła ciężko po raz ostatni zerkając w stronę Gerard'a, po czym bez słowa pożegnania wyszła.
    Okolica skąpana była w poświacie srebrzystego światła, spokojna, pozbawiona zbędnych ruchów, jakby czas nagle stanął. I mimo, iż przed oczami kobiety nadal tkwił obraz rozmawiających ze sobą Gerard'a i dziewczyny o złocistych włosach, a jej myśli pogrążone były w otchłani czerni i obfitej szarości, na jej twarzy gościł uśmiech. Pokrzepiający, delikatny, jakby właśnie marzyła o czymś niezmiernie odległym, aczkolwiek olśniewającym i dającym nadzieję na lepsze jutro.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak bardzo mylne mogły się okazać jej optymistyczne wizje.
    To była ta pora. Czas upału bez choćby śladowego podmuchu, który mógłby ukoić rozgrzane policzki. W powietrzu czuć zapowiedź burzy, którą potwierdzały nadchodzące z zachodu ciemne chmury. Raven pogrążona w myślach odpaliła papierosa, zaciągnęła się tak mocno, że poczuła w płucach delikatny uścisk. Ten ból na chwile odciągnął ją od obrazu, który zaczynała tworzyć w swojej głowie. Wyimaginowany, zmyślony, prawdopodobnie nawet nigdy się nie zdarzy - pomyślała, ruszając przed siebie. Stukot jej ciężkich glanów roznosił się po spokojnej okolicy.
Kilkanaście kroków, kolejne trzy zaciągnięcia trującym dymem nikotynowym.
Potknięcie się o wystający kamień, którego skutkiem było wyśliźnięcie papierosa z pomiędzy palców.
Próba złapania go w locie, co skończyło się poparzeniem kciuka.
Fajka spadająca na bruk ulicy, prosto w koleinę wyżłobioną w chodniku.
Ciche przeklniecie, któremu towarzyszył grzmot błyskawicy, chwilowo rozjaśniający ciemne niebo.
Black z przerażeniem uniosła wzrok. Poparzony kciuk znajdował się przy ustach. Ta postawa i zachowanie sprawiły, że czarnowłosa kobieta o zwykle stanowczym wyrazie twarzy przypominała wystraszonego kotka, który zbłądził w drodze do domu.
Dobra... Czas wracać - ponagliła się w myślach. Jej kroki stały się dłuższe, pewniejsze. Panika zagościła w jej sercu, która napędzała ją jak sprawnie naoliwioną maszynę. Szybki chód, przerodził się w bieg.
Księżyc powoli znikał za czarnymi chmurami. Na miasteczko natychmiastowo spadł cień, niby wielka fala tsunami. Raven starała się przed nią uciec, jednak była zbyt wolna. Wraz z czernią przyszedł deszcz.
    - Dlaczego uciekasz? - bezduszny, burkliwy głos odezwał się w jej głowie. A może dochodził gdzieś zza rogu? Black odruchowo się zatrzymała, odgarnęła z czoła mokre włosy, a pozbawione czucia, zesztywniałe palce splotła jakby do modlitwy.
Prócz uderzających o asfalt oraz dachy kropel deszczu, grzmotów i własnego przyśpieszonego oddechu nie słyszała nic. Zdawało jej się? Kobieta zawsze starała się zgrywać twardą, pewną siebie osobę, której nie da się zastraszyć. Jednak posiadała pewną słabość.
Ciemność i paniczny strach przed śmiercią. Dlaczego teraz czuła jej oddech na karku? Zaciskające się chłodne palce wokół szyi, cyniczny uśmiech oraz szepty? Tysiące szeptów...
Wtem, gdy już miała odetchnąć z ulgą, zaśmiać się sama z siebie i ruszyć w stronę domu doszedł ją cichy, krótki i przerażający śmiech. Tak krótki, że mogłaby powątpiewać, iż w ogóle ktoś wydał z siebie jakikolwiek dźwięk. Jednakże ten zimny, sadystyczny, przepełniony radością głos uświadomił ją w przekonaniu, iż ktoś za nią idzie. Ktoś ją widzi, bawi się jak pies zabawką.
Wykonała niepewny krok w tył. Chciała krzyknąć "Halo!", zapytać kto tam, jednakże to byłoby godne pożałowania. Wiele horrorów w życiu się naoglądała i zdawała sobie sprawę, że iść w stronę śmiechu i zdradzać swoją i tak już jasną pozycję jest tępotą ludzką. Dlatego też bez wahania odwróciła się i zaczęła biec. Nie wiedziała gdzie. Wiatr zawodził nieznośnie, deszcz uderzał w twarz, ograniczał pole widzenia, glany nagle zaczęły ważyć tonę, jakby ktoś powkręcał w nie większe śruby. Skręciła w jakąś uliczkę, nie odwracała się, zdawałoby się, że mijały godziny, jednakże trwało to zaledwie parę minut.
Zwalniała. Bieg stawał się słabszy i właśnie w tamtym momencie lewa noga zapomniała, że nie powinna wchodzić w drogę prawej przez co Rav z impetem zaliczyła glebę. Z nosa poszła jej krew. Dłonie nie zamortyzowały upadku. Usiadła jak pokraka. Zresztą tak się też czuła.
Dopadło ją dziwne wrażenie, jakby śniła. W koszmarach nigdy nie mogła biec. Czuła się jak na bieżni, jakby ktoś wstrzyknął w jej mięśnie środek paraliżujący, a teraz leży. Przemoczona, bezbronna, żałosna.
Z rozpaczą rozglądała się na boki, czując na swym ciele czyjś wzrok.
    - Skończyłaś? - szyderczy, dziki półszept. Ten cholerny głos utkwił jej w głowie. Odbijał się echem tysięcy dźwięków, niby rozbita szklanka, której kawałki wbijały się w czaszkę.
Z mroku wyłoniła się osoba. Na tle padającego deszczu oraz ciemności jaka spowijała jego posturę z początku trudno było dostrzec jakikolwiek zarys postaci. Nie widziała jego twarzy, wiedziała jednak, była niemal pewna, że ozdabiał ją obrzydliwy, sadystyczny uśmiech.
    Nie czekała na jego ruch. Podniosła się tak szybko jak pozwalały jej na to nogi, odwróciła się i ponownie dała dyla. Cóż, chciała. Niespodziewany ból przeszył jej plecy, poczuła uścisk na szyi, a zaraz po nim oddech, który po chwili przerodził się w szept.
    - Niestety kotku. Bardzo mi przykro.
Świetnie, skończę jako potrawka jakiegoś zboczeńca, pomyślała zrozpaczona. Próbowała się wywinąć, odepchnąć od ściany, do której została przygwożdżona, jednak z każdym jej ruchem dłoń na szyi zaciskała się coraz bardziej.
Mężczyzna pochylił się. Z trudem popatrzyła w zimne, dziwne oczy napastnika. Widziała go jak przez mgłę. Żółte? Nie, czarne oczy, blada cera, wyblakła czerwień. Nie była w stanie stwierdzić czy były to włosy, czy też jakiegoś rodzaju czapka, może kaptur?
Próbowała złapać oddech, niczym łaknąca powietrza ryba wyrzucona na brzeg. Oprawca najwidoczniej zauważył ten mały szczegół, gdyż po chwili upragniony, chłodny tlen dostał się wprost do jej płuc.
    - Co jest? Nie będziesz błagać o życie? - wyszczerzył w uśmiechu ostre jak u wilka kły. Jego źrenice rozszerzyły się, szklane, lśniące oczy patrzyły na nią z podekscytowaniem i radością.
    - Nie - odparła z niesmakiem, gdy ten przesunął palcem po jej policzku.
Jego mina zrzedła na chwilę, jakby w udawanym zawodzie.
    - Szkoda... Lubię, jak błagają - bardzo delikatnie odsunął czarny, przylepiony do jej skroni kosmyk - Jeśli myślisz, że ta historia skończy się happy end'em, cóż... Będę musiał cię wyprowadzić z błędu - uśmiech szaleńca nie schodził z ust mężczyzny. Raven była wykończona psychicznie. Nie wiedziała czego się spodziewać, zostanie zgwałcona, a potem zabita, czy na odwrót?
W życiu nie przypuszczała, że znajdzie się w takiej sytuacji. Poniżona, oszukana przez los, wystawiona na próbę, której nie umiała przejść. W tamtym momencie, w ostatni rok swojego życia w technikum miała umrzeć? Nie dotarła nawet do domu, nie pożegnała się z rodzicielami. Miała jeszcze tyle możliwości, a jednak ta ostateczna Śmierć przyszła do niej w postaci jakiegoś psychola, który prawdopodobnie zwiał z oddziału zamkniętego.
    Zdruzgotana. Tak się właśnie czuła.
Po brzegi wypełniona smutkiem, bólem oraz lękiem, który widocznie satysfakcjonował napastnika. Wydawał się podniecony samym strachem.
Kim jesteś? - chciała zapytać, jednakże na to było już za późno. Ostry, przenikliwy ból rozszedł się po jej szyi, jakby ktoś chwycił w paznokcie kawał skóry i bezlitośnie wyrwał ją z kawałkami mięśni oraz żył.
Z gardła wydobył się przeraźliwy krzyk, na który napastnik zareagował jeszcze większą brutalnością. Położyła dłoń na jego lewym ramieniu, chcąc jakoś odepchnąć go od szyi, jednak z każdą sekundą jej ciało przestawało reagować.
Wampir? - zupełnie nieświadomie przeszło jej przez myśl określenie, z którego zawsze kpiła. Jednak jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż psychol przyssał się do skóry?
Ostatni raz zdołała na niego spojrzeć, ostatni raz, gdy się oddalił. Dreszcz pomknął wzdłuż karku, niby zimne, kościste palce.
Spostrzegła ostre zęby połyskujące przez szerokie szramy w policzkach, jakby ktoś przejechał po skórze nożem do samego ucha. Przeraziło ją to. Przed Raven nie stał już mężczyzna, nawet nie wampir lecz potwór. Demon, który w ustach trzymał kawałek.... Znieruchomiała.
Słyszała przeżuwanie.
Mlask, mlask.... Z jego ust czuć było woń krwi.
Stłumiony śmiech, dzikie oczy wpatrzone z takim pożądaniem, jakby była upolowaną przez wilka zwierzyną.
Oblizał wargi. Przełknął, a kobieta omal nie zwróciła zawartości żołądka.
Ile już tak stali? Ile wpatrywała się w coś, czego człowiekiem nazwać nie można?
Uniosła palce do szyi, które niemal całe zatopiły się w przerażającej dziurze, sięgającej częściowo do obojczyka.
To koniec.
Słyszała ostatnie, powolne bicie swego serca.
Przyśpieszony oddech, śmiechy dochodzące prawdopodobnie z pobliskiego baru - cholernie chciałaby tam teraz siedzieć, popijać zimne piwko, bądź inny mniej alkoholowy napój, śmiać się i wiedzieć, iż za parę godzin wróci do domu, położy się do łóżka, a rano wybierze się do Ethan'a, Jack'a, Emily. Ich twarze pojawiły się przed nią, jakby powoli wybudzała się z długiego koszmaru.
Ethan idący w jej stronę z szerokim, głupkowatym uśmiechem. Jack klepiący go w plecy z taką siłą, że ciemnowłosemu prawie wychodzą oczy, Emily prowadząca za rękaw Gerarda, który z lekkim zakłopotaniem mierzwi swoje kruczoczarne włosy, Lily próbująca odciągnąć ledwo dyszącego Ethan'a rzucającego się na ucieszonego blondyna.
    Mężczyzna cofnął się o krok, wycierając rękawem okrwawione usta. Raven nie czując już żadnego podparcia, osunęła się wzdłuż ściany, z głową lekko przechyloną w bok. Opadała z sił, w czaszce czuła ucisk, a przed oczyma miała rozmazany obraz. Padało, a Black ogarnęło wrażenie jakby siedziała w domu przed kominkiem, wpatrzona w okno, po którym niczym łzy, spływały krople deszczu.

3 komentarze:

  1. Cudowne! Czekam na następny!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda że na blogach nie ma opcji "like" xd ♥ świetne

    OdpowiedzUsuń
  3. Obiecałem, że przeczytam i przeczytałem. Wniosek: Wow:) Zazdroszczę Ci tych opisów. Gdy czytałem to myślałem sobie, że moje opowiadanie w porównaniu z Twoim to niech się schowa:) Szacunek. Ale znów mam jedną uwagę, taką małą. W oczy znów rzuciło mi się powtórzenie: z pierwszego akapitu: Impreza trwała do późnej nocy. "Księżyc wisiał wysoko na niebie, oblewając okolicę swym srebrzystym blaskiem(...)"
    A tu drugi: "Okolica skąpana była w poświacie srebrzystego światła(...)" Nie wiem dlaczego, ale od razu mi się to rzuciło w oczy. Przeżyłem deja vu:) Ale się czepiam co? To nic. Widać ogromny postęp między I a II rozdziałem:)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń