czwartek, 26 lutego 2015

Dzień Sądu

Black Jack Matt - dziękuję za uwagę. Czasem się tak zdarza, że walę gafy i nawet ich nie spostrzegam przy kilkakrotnym czytaniu. Gdy znajdę trochu czasu postaram się to poprawić.

 

Oto kolejny rozdział. Wybaczcie za lekkie opóźnienie. Ostatnio krucho u mnie z czasem *o*

Treningi, spotkania, spotkania i więcej spotkań >.> 

Standardowo witam nową/nowego obserwatora Lilits! ;D Pięciu obserwatorów, a ja cieszę się jak głupia ^^"

No nic. Mam nadzieję, że rozdział ósmy także przypadnie wam do gustu i podzielicie się ze mną swoimi, znaczącymi dla mnie, uwagami ;)

Zapraszam! ;D



     Mocne uderzenie zimnego powietrza przygwoździło Daimon'a do drzewa, z którego posypała się mokra kora. Białowłosa kobieta machnęła z impetem ręką, później drugą, aż drzewo zostało przecięte, a demon po prostu przez nie przeleciał, niczym szalony pocisk. Z cichym stęknięciem oraz grymasem niezadowolenia na twarzy, wylądował na pośladkach, podpierając się z tyłu dłońmi. Spojrzał na nią wzrokiem nienawistnym i zimnym. Jego oczy poczerniały, a twarz przemieniła się w paszczę pełną ostrych, długich zębów. Szczęka rozciągnęła się do granic możliwości w niemal alarmującej tonacji krzyku. 
     Wstał, za pomocą czarnych macek, które uniosły go parę centymetrów nad ziemią. Wiły się we wszystkie strony i falowały, niby mgliste ogony. 
     - A więc chcesz się pobawić, moja droga siostrzyczko? - warknął z szalonym uśmiechem, wysuwając w jej stronę otwartą dłoń, po której pięły się czarne cienie.
Kobieta zamarła, a na jej twarz wstąpiło przerażenie, pomieszane z bezradnością. Wierzyła w swoje umiejętności, jednakże nie chciała, aby doszło między nią, a tym osobnikiem do jakiejkolwiek konfrontacji. Wręcz szalenie tego unikała i szczerze musiała przyznać, iż po prostu się go bała. Każdy o zdrowych zmysłach, trzymał się od Daimon'a z dala.
Kali stanęła w pozycji walki. Zmarszczyła brwi w gniewie i ułożyła ręce na wysokości swojej głowy, szykując się do ataku.
     - Czekaj... Dai, opanuj się. Proszę... - wtrącił się między młotem, a kowadłem zestrachany mężczyzna o kasztanowych włosach.
Daimon zerknął na niego ukradkiem.
     - Zejdź mi z drogi - machnął dłonią w prawo, jakby chciał odgonić muchę i tym samym, niewidzialna siła, uderzyła w Mormo z taką krzepą, iż z hukiem wleciał w nowiutkie audi - Bo zabiję - dodał szeptem, ruszając w stronę Kali.
     - Daimon - zaczęła spokojnie, cofając się do tyłu - Jeśli zabijesz drugiego demona... 
Nie dane jej było skończyć, gdyż jedna z macek ruszyła w stronę białowłosej. Kobieta obroniła się prawym przedramieniem, dodając do tego powłokę wietrzną. W chwili zderzenia, po lesie rozeszła się potężna fala uderzeniowa.
Jedno natarcie wytrzymała, jednakże nie czekając, aż zdąży wrócić jej równowaga, Daimon dodał drugą i kolejną, aż Kali tęgo wylądowała na ziemi. Gdyby nie refleks, jakim mogła się szczycić, zostałaby z niej tylko dziurawa powłoka.
     - Nie kręć się - jego głos przypominał echo tysięcy wrzeszczących w niewyobrażalnej agonii dusz. 
Kobieta z lekkim zachwianiem wstała, trzymając się za poranioną rękę. Jej wyraz twarzy wyrażał jedynie ból i strach. Wyglądała, jakby chciała uciec, ale jednocześnie walczyć.
     - Stój! - wydarł się Mormo z taką siłą, że gleba pod nimi zadrżała.
O dziwo, Daimon zaprzestał, lądując miękko na błotnistej ziemi. Jego macki cofnęły się, a twarz znów przypominała ludzki wyraz.
     - Zabij nas, śmiało! - krzyknął drżącym głosem - Dobrze wiesz, czym się kończy zabicie własnego pobratymca - dodał już nieco spokojniej, na co LaVey potarł brodę, jakby w zastanowieniu.
     - Proszę, opanuj się braciszku... - odezwała się Kali opiekuńczym tonem, podchodząc do niego nieco bliżej, jednak nadal utrzymując zdrowy dystans.
Daimon odetchnął głęboko, przymykając powieki, aby lepiej skupić myśli. Jego ciało całkowicie przybrało ludzką formę, a oddech uspokoił się.
     - Chcę tylko jej - to mówiąc, wymierzył dłoń w stronę nieprzytomnej Raven.
Mormo stanął mu na drodze, zasłaniając ją swoim ciałem.
     - Jeśli ją zabijesz, to będzie równoznaczne z zabiciem demona - palnął szybko. Jego głos nadal drżał, a każde słowo wypowiadał łagodnie i z rozwagą.
     - Skąd ta pewność? - zapytał, unosząc jedną brew.
Mormo uchylił usta, gotów coś powiedzieć, jednakże w ostatniej chwili zrezygnował.
     - Przyjąłeś pakt... Prawda? - wymamrotała Kali.
Mężczyźnie o kasztanowych włosach zbladła mina. Zerknął na Kali z rozdziawionymi ustami, po czym przełykając ślinę, zdobył się na słowa:
     - Ale jak to pakt?
Białowłosa zaliczyła wtedy potężnego facepalm'a.
     - Serio? Przez chwile wyglądałeś, jakbyś wiedział o czym mówisz - warknęła unosząc zaciśniętą pięść - Wyglądałeś nawet całkiem mądrze - dodała wściekła.
Mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy oraz lekkim zakłopotaniem, podrapał się w tył głowy.

***

     Kobieta o czarnych włosach, prócz przeszywającego bólu w klatce piersiowej, słyszała głosy, które odbijały się w jej głowie potężnym echem. Oddalały się i przybliżały. Sala operacyjna? Za wszelką cenę starała się zrozumieć rozmowy, jednakże zdolna była wyłapać tylko pojedyncze sylaby, z których mogłaby ułożyć co najwyżej "Jak - gnoju - stało - gdzie - drzewo - wal się".
     W skroniach, jak i potylicy czuła niesamowity ucisk. Ból był tak przeszywający, że przed jej oczyma zaczęły tańczyć słupy kolorowych iskier. Gdy minęło wiele, ale to wiele długich minut, kobieta odzyskała świadomość na tyle, aby zmusić ociężałe powieki do rozchylenia się. Rażące światło podrażniło jej rogówki, przez co po chwili zmuszona była na powrót je zamknąć. Niespodziewanie, jak wystrzał z broni, zakołatało jej w głowie. Zwinęła się w kłębek i wtedy, na policzku poczuła delikatne muśnięcie.
     - Cii... Spokojnie. Nic Ci nie grozi - odezwał się delikatny, wręcz usypiający głos kobiety. Raven natychmiastowo na niego zareagowała, zrywając się do pół siadu. Chciała się odsunąć, jednakże nie miała dokąd. Siedziała na jakiejś sofie. Była otępiała. Kręciło jej się w głowie, a przed oczyma widniał tylko rozmazany obraz kominka, w którym jarzył się ognień.
     - Daimon, zrób że coś do cholery - odezwał się jakiś rozdrażniony mężczyzna.
     - Co mam kurwa zrobić?! - syknął, a jego głos zabrzmiał jak trzask bicza.
     - Cokolwiek. To w końcu twoja wina - zwrócił mu ostrożnie uwagę i w tym samym momencie, kobieta poczuła mocne szarpnięcie na ramieniu, które brutalnie postawiło ją do pionu. 
     - Chcesz abym coś zrobił? - ironiczne, szaleńcze pytanie padło z jego ust. Kobieta nadal nie mogła pozbierać myśli, a obraz przed jej oczyma, wyglądał jak niezgrabnie rozmazana farba na białym papierze. 
     - Otóż powiem, a raczej pokaże ci, co ja bym z tym zrobił - nie wiedziała co się dzieje, jednak była pewna, że jak tak dalej pójdzie, to trzeci raz ten szaleniec będzie próbował ją zabić.
     - Daimon! - nieznajomy jej dotąd, kobiecy głos doszedł do uszu Rav - Puść ją!
Poczuła, jak bezwładnie ląduje na miękkim materacu.
Miała dość. Ileż można być traktowanym jak kukiełka? Potrząsnęła głową, przycisnęła palce wskazujące do skroni i spróbowała wstać.  Ktoś ją powstrzymał.
     - Leż - delikatny, acz stanowczy głos sprawił, iż zaniemogła. Słyszała krzyki. Mnóstwo głosów, które wykłócały się o jedną, niepozorną kobietę, która padła ofiarą durnego wypadku.
     - Jak chcecie, to se ją niańczcie - bezduszny i oszałamiająco zimny ton głosu, dał jej do zrozumienia, iż należał do Daimon'a.
Nerwowy śmiech z ironią rozszedł się po pomieszczeniu.
     - Wiesz, że to niemożliwe.
     Raven miała dość. Dość tej nienawiści i krzyków, przez które w jej głowie toczyła się wojna na moździerze. Wstała energicznie, wyrywając się z uścisku, który najpewniej należał do Kali i wybiegła... Właściwie, nie wiedziała gdzie. Po prostu chciała uciec do miejsca, w którym panowała przejmująca cisza. Wtedy też, spostrzegła, iż pod wpływem euforii, wbiegła do kuchni. Ogromne, pogrążone w mroku pomieszczenie przyprawiło Raven o zimny dreszcz na plecach. Tylko duże okna po jej prawej stronie, przepuszczały chłodny blask księżyca, rozlewający się na ciemnych ścianach. 
     Z ciężkim westchnięciem, usiadła przy stole. Starała się opanować bijące serce, które uderzało z taką mocą, iż pomyśleć by można, że za sekundę przestanie bić.
     - Co się stało? - zapytała, splatając palce. Usłyszała jak ktoś wchodzi, wiedziała więc, że mówi do Kali. Stała przy progu, opierając się o framugę drzwi. Jej ręce były zaplecione, a mina wyrażała mieszankę różnych emocji. Troska, strach, a jednocześnie obojętność i oburzenie całą tą sytuacją.
     - Nieźle namieszałaś - powiedziała otwarcie, ruszając w stronę Rav. Usiadła naprzeciwko - Już dawno nie było kłótni między demonami - oświadczyła bez najmniejszej emocji w głosie. Zamiast tego zastukała parę razy placami o blat stołu, jakby w zastanowieniu, a zaraz potem sięgnęła po paczkę papierosów.
     Raven skrzywiła się, nie usłyszawszy odpowiedzi na zadane przez nią pytanie.
Kali westchnęła głęboko, zaciągając się dymem nikotynowym. Podparła brodę dłonią, a jej spojrzenie powędrowało w stronę dochodzących głosów.
     - Daimon przyjął pakt - wypaliła nagle i wtedy też, Black uniosła wzrok ku białowłosej - Człowiek, jak już zapewne wiesz, ma głupią manię zawierania paktów z diabłami - oświadczyła, machając nadgarstkiem, jakby nie za bardzo wiedziała, jak ma wytłumaczyć to w taki sposób, aby Black załapała. Białowłosa wbiła swe szare, pozbawione wyrazu tęczówki w Rav.
     - No wiesz... Demon może przyjąć, bądź odmówić. Człowiek zawiera pakt, prosząc o jakąś przysługę, a w zamian...
Rav się wzdrygnęła.
     - Demon zabiera dusze... Tak, to wiem - dokończyła czarnowłosa.
Wtedy, po kuchni rozszedł się szczery śmiech mężczyzny. Odwróciła się w stronę progu, w którym stał chłopak o kasztanowych włosach.
     - Wy śmiertelnicy... - zaczął podchodząc do stołu. Oparł się na nim i z uśmiechem spojrzał w oczy Raven - Sam nie wiem, czy jesteście żałośni, czy zabawni - powiedział rozpromieniony - Zastanów się... Na cholerę nam te wasze dusze? Po co? Co waszym zdaniem mamy z nimi zrobić? Powiesić sobie na ścianie jako trofeum? - zapytał retorycznie. Chwycił za krzesło i obrócił je oparciem w stronę Raven, po czym usiadł na nim okrakiem.
     - To jest Mormo... - przedstawiła go krótko Kali.
Mężczyzna z promiennym uśmiechem, przyłożył dwa palce do skroni i szybko odjął rękę od twarzy, niczym salutując żołnierz.
     Wtem, do pomieszczenia jak poparzony wleciał Daimon. Jego wściekły, niemal płonący żywym ogniem wzrok skierowany był ku Rav.
     - Ruszaj dupsko, dziwadle! - zasyczał przez zaciśnięte zęby. Kobieta nie wiedziała o co chodzi.
     - Może trochę grzeczniej?! - wypaliła nieświadomie. Miała już po prostu dość, więc jej podświadomość instynktownie zareagowała. Nigdy nie pozwalała tak sobą pomiatać i teraz także nie zamierzała.
     - Chcesz grzeczniej? - zapytał, a na jego twarz wtargnął obrzydliwy półuśmiech. I wtedy kobieta pożałowała. Zwłaszcza, gdy spostrzegła zdziwione, a zarazem przerażone twarze Kali i Mormo. Widocznie mogła zwracać się w taki sposób do każdego, tylko nie do Daimon'a.
     Czyżby ten szaleniec był tutaj przywódcą? - zdążyło przemknąć przez jej myśl, nim poczuła zaciskające się na szyi lodowate palce. Fetysz duszenia? 
Uniósł ją ku górze. Spanikowana zaczęła machać stopami, jednakże nie zdolna była wyczuć jakiegokolwiek oparcia. Powaliło go?! Brak powietrza dawał się we znaki. Czuła, jak krew pulsuje w jej czaszce, a krtań bezskutecznie próbuje się otworzyć. Przed oczyma ponownie jej pociemniało i dopiero w tamtym momencie, upragniony tlen dotarł do jej płuc, wraz z potężnym upadkiem na sofę, na której się obudziła.
     Łapczywie łapała powietrze, trzymając się za klatkę piersiową.
     - Chcesz coś jeszcze dodać? - zapytał, rozkładając prowokacyjnie ramiona. Kobieta nawet na niego nie zerknęła. Wciąż ciężko sapała. Była już niemal pewna, że więcej na tego popieprzonego sadystę nie spojrzy. 
     - Dobrze, a teraz rozstrzygniemy twoje być, albo nie być - odparł z satysfakcją, stając przed kominkiem.
Raven chwyciła się za mostek i wtedy poczuła coś szorstkiego na koszulce. Gdy docisnęła palce, jeden omal nie wszedł w szeroką dziurę, która tkwiła nie tylko na jej odzieży, ale i skórze. Przerażona oddaliła dłoń z taką szybkością, jakby właśnie nieświadomie dotknęła czarnego, włochatego pająka.
     - Spokojnie, to nic takiego. Już to opatrzyłam - Rav uniosła spojrzenie na kobietę, której dotąd nie widziała. Miała o wiele krótsze od niej włosy, koloru ciemnego blondu. Prawa strona była mocno przycięta, niemal na jeżyka, lewa zaś otulała całą jej szczękę. 
Delikatna grzywka spoczywała na jej lewej stronie czoła. Black z początku odniosła wrażenie, iż odezwał się do niej elf.
     Ostro zarysowana, pociągła twarz. Idealnie wydepilowane brwi, jasna karnacja oraz delikatnie skośne oczy, które patrzyły na nią z iskrą zafascynowania.
Chwila... - Zainteresowała się Raven. "Nic takiego?" Z tego co pamięta, ta macka przeszła przez nią na wylot!
     - Dość pierdolenia - usłyszała, jak się okazało, głos nieznajomego mężczyzny. Był chyba jeszcze straszniejszy niż Daimon. Długie, sięgające za ramiona, dość rzadkie włosy. Diamentowe rysy twarzy, delikatnie zapadnięte policzki, dzięki czemu kości były idealnie widoczne. A spojrzenie? Nienawistne, a zarazem całkowicie obojętne. Brwi miał nisko usadzone, przez co jego wyraz twarzy przywodził na myśl grymas niezadowolenia. 
Kolor tęczówek, był niesamowicie lodowaty. Nie tak jak u Daimona. To był czysty lód, oblany srebrzystą falą blasku księżyca.
     - Powinniśmy się jej pozbyć - oznajmił oschle, zaplatając ramiona na wysokości klatki piersiowej.
Raven prychnęła oburzona, po czym zerwała się na równe nogi.
     - Chwila! - krzyknęła. Zamachnęła się ręką w geście całkowitego sprzeciwu - To moje zdanie się już nie liczy?!
     - Yyy.... Nie - stwierdził krótko Daimon - I z tego co pamiętam, nie było minuty, w której by się liczyło, więc wykreśl to "już" - dodał z mściwym zadowoleniem.
Nie wierzyła w to, co słyszy. Rozdziawiła tylko usta, jednakże widząc lodowate spojrzenie, którym Daimon ją obdarzył, usiadła i z naburmuszoną miną skrzyżowała nogi.
     - Hej, chwila. Nie możemy - powiedziała stanowczo Kali.
     - Niby czemu? - warknął zirytowany Daimon.
Kali westchnęła, po czym rozłożyła ramiona z rezygnacją.
     - Pakt? Mówi Ci to coś? - zapytała retorycznie, ściągając w niezadowoleniu brwi.
     - No właśnie przyjaciółko - zaczął chłodno mężczyzna o czarnych, długich włosach - Pakt. Skoro Daimon przyjął pakt, w którym mówione było, że nasza droga Raven ma zginąć, to głupotą było by trzymać ją przy życiu - odparł spokojnie, złączając palce obu rąk.
     - Mądrze prawi, zaiste - skwitował Daimon.
Raven wyprostowała się oburzona, zerkając na te wszystkie demony, ze strachem i poczuciem maleńkości. 
     - Powie mi ktoś do cholery, o co chodzi z tym paktem? - zapytała. Starała się brzmieć łagodnie, jednakże jej głos mimowolnie unosił się, pod wpływem negatywnych emocji.
Przez chwilę zapadła ciężka cisza, przerywana szybkimi oddechami Black.
     - Słuchaj... - zaczęła ostrożnie białowłosa - Ktoś w pakcie zażyczył sobie twojej śmierci.
Raven spanikowała.
     - Kto?!
Kali westchnęła ciężko i usiadła obok czarnowłosej.
     - Jakaś dziewczyna....
     - Twoja przyjaciółka - wtrącił się Daimon z uśmiechem satysfakcji na ustach.
Kali spojrzała na niego złowrogo.
Raven poczuła, jak po jej karku przechodzi dreszcz bezradności, a serce wpada w dziki szał.
     - Która - wychrypiała. Głos stanął jej w gardle, które drapało ją i suszyło. Piekło wręcz, jakby połknęła tłuczone szkło.
Białowłosa położyła dłoń na ramieniu kobiety.
     - T-to nieistot...
     - Lily - wtrącił się oprawca Raven. W jego głosie wyczuć można było rozbawienie. Mężczyzna niesamowicie dobrze się bawił i nawet nie zamierzał tego ukryć.
     Raven poczuła, jak przed oczyma jej ciemnieje, a w żołądku ściska przeszywający ból. Wszystko nagle zaczęło się układać. Dzień, w którym przyszli odwiedzić czarnowłosą. Moment, w którym Raven zaczęła wygadywać te kłamstwa i słowa... "a to baran!".
Wszystko powróciło, uderzyło falą wspomnień.
"a to baran!" - To zdanie odbijało się echem w jej głowie. Łzy, przejęcie i troska mylona była z tą o zdrowie Rav. W rzeczywistości Lily rozpaczała nad swym losem. Złościła się, bo Demon nie wykonał roboty.
     - Widzisz, nie bierz tego do siebie - słowa docierały do niej jak mówione przez szybę - Sama rozumiesz, poszkodowane są w tym dwie osoby... Twoja Lily i Daimon... - nagle wszystko się urwało. Słyszała tylko szumy. 
Miała wrażenie, że wpadła do głębokiej wody. Tonie i nikt nie próbuje jej wyciągnąć.
     - Dlaczego? - wykrztusiła ledwie słyszalnie, po dłuższej chwili. Obraz jej się rozmył, gdyż do oczu napłynęły łzy, których nie potrafiła powstrzymać. Spojrzenie wbiła w czerwony dywan przed kominkiem.
Ciężkie westchnięcie rozeszło się po pomieszczeniu.
     - No to przecież Ci tłumaczę - burknął. Jego cierpliwość stała chyba na granicy przepaści.
     - Aziel - usłyszała ostrzegawczy ton Kali. Domyśliła się, iż imię to, należało do mężczyzny o lodowatym spojrzeniu - Nie możemy jej zabić. Skoro Daimon ją uśmiercił, a mimo to powróciła do życia, znaczy, że palce w tym wszystkim maczał Lucyfer.
Daimon wydał z siebie pomruk niezadowolenia.
     - Pewności nie mamy...
     - Pewność mamy taką, że albo spartoliłeś robotę, albo Kali ma rację - wtrącił się Mormo, który jak się okazało, cały czas stał za sofą, podpierając się na jej oparciu - Bynajmniej zarówno w pierwszej, jak i drugiej opcji, jest tobie podporządkowana, a Ty musisz chronić i wziąć za nią odpowiedzialność - dodał tonem adwokata.
     - Chyba cię powaliło! - warknął, wysuwając w jego stronę zaciśniętą pięść - Nie mam zamiaru niańczyć głupiego bahora! - krzyknął, a po chwili, z świstem wciągnął do płuc haust powietrza.
     - Jak chcecie... - oznajmił nagle z przerażającą obojętnością. Odsunął się od kominka i ruszył w stronę schodów.
     - Daimon! Przecież słyszałeś - krzyknął za nim Mormo - Jesteś za nią...
     - Wali mnie to! - syknął przez zaciśnięte zęby, nawet się nie odwracając.
Raven była skołowana. W dalszym ciągu nie rozumiała, dlaczego Daimon chciał ją zabić, na czym polegał ten cały pakt i dlaczego została w to wplątana, jednakże nie to chodziło jej wtedy po głowie.
Liczył się tylko fakt, iż przeżyje.
Jednak nie wiedziała, co począć ze świadomością, iż Lily skazała ją na śmierć.
     Skołowana schowała twarz w dłoniach, dając upust swym łzom, które zalały jej twarz.

6 komentarzy:

  1. Podoba mi się ten rozdział. haha chyb jak wszystkie...
    Życzę więcej czasu, bo się na pewno przyda, no i co.. Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy dodasz kolejny rozdział, taka moja ciekawość ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochu krucho u mnie z czasem ostatnio, dlatego post troooochę się opóźni.
      Przepraszam ;-;

      Usuń
    2. W takim razie czekam i życzę wszystkiego dobrego!

      Usuń
  3. Przypadkowo znalazłam Twojego bloga, w jeden dzień przeczytałam wszystkie rozdziały. Czekam na ciąg dalszy, jeśli dalej Ci tak dobrze będzie szło to w przyszłości może książkę wydasz?: 3
    Twoje opowiadanie, tak niesamowicie wciąga.~
    Pozdrawiam Ang.~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa *o* Cóż, chyba nie wybiję się aż do tego stopnia, aby napisać książkę, ale miło, że przyszło Ci to do głowy. ^^
      Rozdział jest właśnie w trakcie tworzenia, dlatego myślę, że niedługo powinien się pojawić.

      Usuń