wtorek, 10 lutego 2015

Nadzieja matką głupich

Tomasz Kłuczyński - Dziękuję, że postanowiłeś poświęcić trochu czasu i skomentować rozdział pierwszy. Dziękuję za uwagi :)
Tak jak już wspomniałam, niestety zdaję sobie sprawę z tego, iż pierwszy wpis wyszedł mi przeciętnie, wręcz beznadziejnie w porównaniu do reszty. Sama nie wiem, dlaczego akurat tak go spieprzyłam. Możliwe, że jest to spowodowane tym, iż był to mój zalążek pomysłu. Pierwszy rozdział jakby otworzył mi dopiero bramę i wtedy zdałam sobie sprawę, że coś może z tego być.
Może kiedyś, jak zobaczę, że opowiadanie to czyta więcej osób i już dojdzie do, hym... Przyzwoicie dalekiego rozdziału, to może zdecyduję się na poprawkę rozdziału pierwszego ^^
Niemniej jednak dziękuję za zwrócenie uwagi. Nawet tego typu komentarze dają moralnego kopniaka do dalszej pracy ^^

Ayase - Heh, miło mi, że jeszcze ze mną jesteś ^^ Co do wampirów >.> Cóż... Prawda wyjdzie na jaw dopiero w rozdziale siódmym. :D
Racja, są oklepane, ale jeżeli zrobi się z tego coś innego i ugryzie temat ze strony, do której nikt wcześniej nie podchodził, to może coś z tego być. ^^ Od razu zwracam uwagę na to, iż nie ma księżniczki i przystojnego wampira, którzy będą przeżywali rozterki miłosne  *o*

Hitori - Ciesze się, że nadal się podoba ;D Łoł! Gerard!? Nie spodziewałabym się xd Wszyscy go raczej lubią, a tu taki zaskakujący wyjątek. Hah! Jestem z siebie dumna xd


Dziękuję za komentarze. Za każdym razem będę to robić i przypominać, że naprawdę wiele to dla mnie znaczy xd Ta.. >.>
Jak widać, (myślę, że Hitori wie o czym mówię xd) rozdziały są dodawane regularnie. Staram się aby było bez opóźnień i aby nie było sytuacji tak, jak w moim dawnym opku. 
Jednak, nawet jakbyście po tym opowiadaniu jeździli, to chyba i tak bym pisała. Zaskakująco cieszy mnie akurat to konkretne opowiadanie i dobrze się bawię pisząc je ^^


Jeśli są tu jacyś ninja >.>
<.<
>,>
Nie bójcie się wyjść na chwilę i zostawić po sobie śladzik ;D

Jeszcze raz dziękuję za komentarza, wsparcie, a także czytelnikom, którzy regularnie tu zaglądają.
Niech Lucyfer czuwa nad waszą duszą >;D

A tera, zapraszam! ^^





     Tamtą noc spędziła w kuchni, siedząc pod zlewem i paląc papierosa za papierosem. Koło trzeciej zgłodniała, więc zjadła przegotowane jajko z chlebem. Była już niemal pewna, że wampiry to postać fikcyjna, a bynajmniej nawet jeśli istniały, czuły one smak i zaspokajały głód zwykłym żarciem. Koło piątej zasnęła przy stole, z policzkiem przylepionym do blatu. Co parę minut budziła i zasypiała. Roztargniona wędrowała myślami gdzieś poza naszą galaktykę. Dopiero koło szóstej kochanemu braciszkowi zachciało się pić, wtedy też, zauważywszy rozwaloną na ziemi Raven, chwycił ją pod pachę i ledwo przytomną zaprowadził do pokoju.
     O poranku brutalnie poinformował ją zacny budzik, który wyrwał kobietę ze snu z siłą porównywalną do oberwania baseballówką w tył głowy. Czuła pulsujący huk w skroniach oraz nieznośny ucisk za gałkami ocznymi, jak gdyby miały zaraz wyskoczyć pod wpływem wielkiego ciśnienia, narastającego w całej czaszce. W ustach zaś czuła niedobór śliny, gardło piekło niczym rozgrzana latem, jałowa gleba.
     Z trudem zdołała rozkleić powieki, aby zerknąć, którą godzinę wskazuje busola.
    - Po siódmej.... - stęknęła, czując jak w żołądku toczy się krwawa wojna - Po siódmej - powtórzyła, jakby chciała się upewnić, albo przypomnieć czerwone cyferki, które widniały na zegarze. Leżąc na plecach, przyłożyła obolałą rękę do twarzy, aby po chwili unieść ją parę centymetrów nad oczami. Głęboka rana zdobiła wewnętrzną stronę lewej dłoni, nie była szeroka, jednakże rozległa, z powodu innych małych kawałków szkła, które z łatwością wbiły się w skórę. W ciągu jednego wieczoru nabawiła się dwóch okropnych blizn. Musiała być przeklęta.
     Z cichym stęknięciem podniosła się do siadu, aby następnie zebrać całą swą wolę i wstać z łóżka, do którego niemal się przykleiła. Pierwsze promienie słoneczne nieśmiało wkradały się do ponurego pokoju, w którym panował okropny zaduch. Firany tańczyły delikatnie z każdym kolejnym podmuchem. Chłodny, orzeźwiający wiatr wślizgiwał się przez lekko uchylone okno. Raven domyśliła się, iż Frank ją w tym wyręczył. Najwidoczniej z chwilą przekroczenia progu był bliski omdlenia.
     Kobieta zabrała z szafy rzeczy na zmianę. Czarną, męską koszulkę z zespołem Sex Pistols, rozpinaną bluzę, tego samego koloru rajstopy oraz krótkie, czerwone spodenki w kratę. W momencie, gdy udała się do ciasnej łazienki, miała ochotę rzucić się na cudowny wynalazek jakim jest prysznic i mocno go utulić. Nie sądziła, że jedna noc bez higieny, porównywalna będzie z tygodniem na woodstocku.
     Zdjęła z siebie przepocone rzeczy, wrzuciła je do kosza na pranie, po czym niezwłocznie weszła do kabiny. Gdy ciepła woda otuliła jej spięte mięśnie, fala fenomenalnych doznań rozeszła się po jej ciele, przyprawiając o delikatne dreszcze przyjemności. Wszystkie troski, złe wspomnienia oraz ból spływały wraz z brudem wprost do kanalizacji. Jednak gdy zaczęła przejeżdżać dłońmi po całym ciele, w celu dokładnego namydlenia go, natrafiła na chropowatą niczym bruk wyłożony żwirem, bliznę. Kobieta posmutniała, jednakże po chwili uderzyła otwartymi dłońmi o swoje policzki. Nie chciała popaść w depresję. Zawsze lubiła blizny, siniaki oraz zadrapania. Dlaczego więc miała się tak przejmować?
     Zakończywszy długi i orzeźwiający prysznic, wyszła z kabiny do zaparowanej łazienki. Przetarła dłonią lusterko, a na widok własnego odbicia niemal nie zeszła na palpitację serca. Odsunęła się dwa kroki do tyłu, stąpając mokrymi stopami po ciepłych płytkach podłogowych. Serce łomotało szybko, niczym ptak trzepoczący skrzydłami w ciasnej klatce. Uderzało rytmicznie o żebra, jakby chciało wydostać się na zewnątrz. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Podeszła bliżej, opierając lewą dłoń na wilgotnym lusterku, po którym powoli spływały krople wody. Przybliżyła twarz tak blisko, że omal nie zetknęła nosa z płaską powierzchnią. Drugą ręką, za pomocą palca, naciągnęła delikatnie dolną powiekę.
     Jej lewa gałka oczna pokryta była czerwonymi plamami, jakby ktoś nieporęcznie rozlał tusz na kartce papieru. Przy kąciku były gęstsze. Pomyślałaby, że po prostu w dziwaczny sposób popękały jej naczynka krwionośne, jednakże jej tęczówka zmieniła barwę z niebieskiej na szkarłatną. Otoczona była cienką, czarną obwódką. 
Miała dziwne poczucie, że jej organizm zaczynał się sypać. Co następnym razem? Obudzę się rano już jako zombie? - pomyślała, marszcząc delikatnie brwi. 
     - Raven!
Drgnęła, słysząc walenie w drzwi oraz krzyk Frank'a.
     - Czego? - zapytała, ściągając z wieszaczka biały ręcznik, aby się nim wytrzeć.
     - Długo jeszcze? - zapiszczał cichutko jak myszka.
Ciężkie westchnięcie uszło z ust kobiety. Zwinnie przywdziała czystą, pachnącą odzież, umyła zęby, po czym z ręcznikiem na głowie oraz zamkniętą powieką wyszła z pomieszczenia, do którego z kolei jak kometa wleciał białowłosy.
     Kobieta zrezygnowana poszła na dół, do kuchni, aby zrobić sobie kawę, z którą to usiadła przy stole. Nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w okno, za którym znajdował się zarośnięty chwastami oraz licznymi pokrzywami ogród. Poranne, niebieskie niebo skrywało się pod płachtą złocistych chmur, których zewnętrzna strona nosiła odcień czerni. 
Wpatrzona w ten piękny krajobraz nawet nie zauważyła, iż z kawy została tylko mokra plama na dnie kubka, a zegar na kuchence wskazywał dobre dwadzieścia minut po ósmej.
Zerwała się niemal w ułamku sekundy, pobiegła na górę i wpakowała do zgniłozielonej kostki zeszyty, zdjęła także ręcznik z głowy i szybkim ruchem przeczesała włosy palcami, po czym pędem ruszyła w stronę drzwi wyjściowych.
     - Cholera! - krzyknęła spanikowana, chwytając się za szyję. Tym razem wbiegła do pokoju rodziców na dole. Z szafy matki wyciągnęła jakąś czarną szmatkę, potocznie nazywaną arafatką, a następnie niezgrabnym ruchem nadgarstka, jakby chciała rzucić na kogoś fikuśne zaklęcie, owinęła ją sobie wokół szyi. Gdy była już skłonna ruszyć w stronę drzwi, nad komodą, w lustrze, spostrzegła swoje odbicie. Jej lewe oko nadal wyglądało jak przeżute przez psa. 
Uniosła drżącą dłoń do twarzy. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała pozbyć się problemu poprzez zwykłe wydłubanie, jednakże zdrowy rozsądek miał nad Rav władzę.
Przypomniała sobie, że przecież jej mama swego czasu używała soczewek koloryzujących.
     W duchu modliła się, aby znalazła pośród nich niebieską, gdy przeszukiwała szufladę w łazience na dole. I eureka, po kilku minutach szperania pośród pudełeczek, trafiła na opakowanie z błękitnymi. Kolejne parę minut męczyła się nad założeniem jej, jednakże w końcu się udało. Efekt nie był tak satysfakcjonujący jak z początkowego założenia, gdyż czerwonych plam nie potrafiła się pozbyć, jednak z tych łatwiej byłoby się wytłumaczyć.
Z uśmiechem na ustach ruszyła w stronę drzwi frontowych, nim jednak zdążyła chwycić za klamkę, te same stanęły przed nią otworem, a u progu pojawili się rozwścieczona matka z ojcem.
     - Całe szczęście, nic Ci nie jest! - powiedział delikatnie zarośnięty mężczyzna, z widoczną ulgą na twarzy.
Matka zaś, wpierw rzuciła się na Raven, ściskając ją mocno, po czym wyprostowawszy się, z miną kata wskazała na nią palcem.
     - Zero komputera - no jasne, pomyślała Rav - Szlaban na wychodzenie z domu. Żadnych imprez, koncertów spotkań z przyjaciółmi. Jeśli za każdym razem masz mi robić takie numery....
     - Mamo - przerwała jej delikatnie córka, unosząc dłonie w geście obronnym - Zostałam napadnięta. Ukradli mi telefon, dlatego nie mogłam zadzwonić. Przepraszam, że was niepokoiłam - oświadczyła ze skruchą.
     - Na...Napad... - kobieta o czarnych niczym smoła włosach, położyła dłoń na klatce piersiowej, jakby nie mogła złapać oddechu - Co Ci w takim razie odbiło, żeby wracać samej w środku nocy?! Nie sądziłam, że będziesz aż tak nieodpowiedzialna. Zgodziłam się na tą imprezę, bo...
     - Mary - wtrącił się ojciec, kładąc czerwonej jak piwonia kobiecie, dłoń na ramieniu - Zawiozę ją do szkoły - oświadczył, ratując córce życie.
Kobieta z kwaśną miną kiwnęła głową, a po chwili weszła do środka. Raven z ojcem wsiadła do czarnego volkswagen'a tiguan'a i ruszyli w stronę technikum, do którego uczęszczała.
     - Policja do nas dzwoniła - wypalił niespodziewanie, na co czarnowłosa odwróciła wzrok w stronę ojca - Poinformowali, że dzwonił mężczyzna, podał się za Twojego kolegę. Powiedział im, że odprowadził Cię do domu. Pouczyli nas też, żeby wcześniej upewnić się, że córka przebywa na imprezie.
Okłamał ich? Raven domyśliła się, że chodziło o Gerard'a. 
     - Trzeba ich powiadomić - zaproponował.
Kobieta drgnęła. Z powrotem odwróciła wzrok ku szybie, za którą jak szalone, uciekało rozmazane otoczenie.
     - Po co? Nic mi nie jest. Zgubiłam tylko telefon - odparła obojętnie. Chciała jak najszybciej zakończyć tą rozmowę - Znaczy, ukradli - lekko zmieszana, szybko się poprawiła.
     - Musisz złożyć zeznania - ciągnął, naciskając na ostatnie słowo.
     - Ale ja nie chcę. Zresztą niewiele pamiętam, a poza tym, policja nigdy nic nie robi - westchnęła - Daj spokój.
     Przez całą drogę nic już nie powiedział. Wiedziała, że jeszcze wróci do tego tematu, jednak nie miała zamiaru się tym przejmować. Gdy tylko wysiadła z auta, pożegnała się z tatą, który zatrzymał ją na chwilę, aby dać jej jakąś czarą cegiełkę i szybkim krokiem ruszyła w stronę wejścia do szkoły. Włączyła cegiełko-nokie i sprawdziła kontakty. "Mama, Tata, babcia - na cholerę był jej numer babci? Oraz Frank". 
     Gdy doszła do progu, zadzwonił dzwonek na przerwę. Ustawiła więc godzinę dziewiątą dwadzieścia pięć i ruszyła pod klasę, w której odbyć się miały zajęcia z wychowawcą.
     - Raven! - krzyknęła Emily, gdy Rav znalazła się przy drzwiach - Już myślałam, że nie przyjdziesz - jęknęła z troską. Czarnowłosa nie mogła uwierzyć, że uderzyła ją na tyle mocno, aby mógł zostać ślad. Lekko zaczerwieniony nos, który na grzbiecie posiadał małe pęknięcie, wyglądał, jakby przywalił mu co najmniej jakiś bokser. Chciała jeszcze raz przeprosić, jednak rudowłosa ją uprzedziła:
     - Podobno będziemy mieli nowych uczniów! - krzyknęła radośnie, widocznie podniecona ową wiadomością.
Raven uniosła delikatnie brew.
     - Nowych? - zapytała, chcąc się upewnić, iż dobrze usłyszała. 
     - No! Chyba rodzeństwo... - oświadczyła, a jej piegowate policzki zalała fala rumieńców.
Kobieta westchnęła ciężko. Domyśliła się, że chodziło o jakiś super przystojniaków. Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, jej uwagę przykuł krzyk, a zaraz po nim duży huk. Jej serce przyśpieszyło, a wzrok powędrował w stronę hałasu.
     - Matko, co za sierota - westchnął ciężko Ethan, opierając się o parapet.
     - Rzuciło Ci się na mózg?! - wykrzyknął z chrypką leżący na ziemi Jack - Chciałeś mnie zabić?
Metalowiec o długich, czarnych włosach sięgających do ramion, zgarbił się lekko i pochylił w stronę blondyna.
     - Wybacz, to zemsta za wczoraj - dwubarwne tęczówki wyrażały skruchę, ale i rozbawienie zarazem. Raven nigdy nie mogła napatrzeć się na jego oczy. Głęboki błękit, pokrywający lewe oko, prawe zaś, wiecznie lśniło soczystą zielenią, niczym świeżo przekrojone kiwi. 
     - Zemsta? - stęknął, przyjmując wyciągniętą w jego stronę dłoń - Sam żeś przywalił ryjem o słup - dodał z taką lekkością, jakby opowiadał o tym, co zjadł na śniadanie. Po chwili oboje wybuchnęli śmiechem i zniknęli gdzieś w tłumie uczniów.
     Przez kolejne dziesięć minut rozmawiała, cóż, może raczej słuchała podnieconej Emily, która rzekomo widziała jednego z "braci". Lily emanowała nieziemskim stoicyzmem. Uśmiechała się, czasem nawet wtrącała parę słów w przerwie na oddech rudowłosej. Zapowiadał się niesłychanie dobry dzień. Kobieta zaczynała mieć nadzieję, że ostatnie wydarzenia zostaną wymazane ówczesnym optymistycznym dniem. Może nawet ułomność jej oka zejdzie po paru godzinach? W duchu liczyła na to, iż na wszystkie jej pytania znajdowały się logiczne wyjaśnienia.
     Gdy w uszach uczniów zadźwięczał dzwonek oznajmiający o końcu przerwy, każdy zaczął zbierać się pod swoje klasy, wracając od przyjaciół, z toalety, czy też papierosa.
Lekko opalony, wysoki szatyn z okularami na nosie oraz dziennikiem w ręku, otworzył drzwi i gestem dłoni zaprosił do środka. Gdy każdy usadowił się na swym miejscu, wychowawca przywitał się i rozglądnął po klasie, najwyraźniej czegoś wypatrując.
     - Em, cóż... - mruknął pod nosem i z rozmachem otworzył dziennik. Przewracał kartkę za kartką, co chwila poprawiając palcem okulary ześlizgujące się z nosa.
     - Czyżbym się pomylił? - szeptał, zatrzymując najprawdopodobniej na stronie z ich klasą.
Raven siedziała w przedostatniej ławce, przy oknie. Jej towarzyszem niedoli była Emily, która z podpartą brodą na dłoniach z maślanymi oczkami wpatrywała się w drzwi od klasy.
     Wtem, razem z ciężkim westchnięciem Rav, owe drzwi otworzyły się bez żadnej zapowiedzi. Mężczyzna stojący u progu zmierzył klasę zimnym spojrzeniem, a Black omal nie wstała, z chęcią wyskoczenia przez okno.
Nagły ucisk w żołądku przyprawił kobietę o parę lodowatych kropli potu na skroni. Jej serce zakuło nieznośnie, jakby jakaś niewidzialna dłoń, brutalnie owinęła na nim swe palce w żelaznym uścisku. 
     - O-och, jesteście w końcu - zająknął się z wyczuwalną ulgą w głosie - Daimon i Kali LaVey... - zajrzał w dziennik lekko skrzywiony, jakby chciał się upewnić, iż dobrze przeczytał - Podejdźcie proszę.
Rav poczuła jak ostry ból przeszywa jej dźgnięte łokciem żebra.
     - Świetny nie? To jego dziś widziałam przy pokoju nauczycielskim - szepnęła podekscytowana rudowłosa. Raven z kolei, wcale nie było do śmiechu. Opuściła wzrok, a po chwili znowu wbiła go w mężczyznę. Mrugnęła parę razy, uszczypnęła się nawet w rękę z głupią nadzieją, iż były to tylko zwykłe przewidzenia. Niestety, nadal tam stał. Wysoki, otaczający wokół siebie dziwną aurę.
     Bordowe, najeżone zewsząd włosy. Były w kompletnym nieładzie, jakby dopiero co wstał z łóżka. Krótka, rzadka grzywka delikatnie otulała prawą stronę czoła. Przez sterczące włosy spostrzec można było przekłute uszy. W lewym, nim chłopak zdążył odwrócić głowę, dostrzegła tunel. Niewielki, mogła strzelić, iż miał dziesięć milimetrów. 
     Okrągła, niesamowicie blada, drapieżna oraz przerażająca twarz, pełna grozy i dzikości, przyprawiała ją o dreszcze. Jego lazurowe, przesiąknięte chłodem oczy, dumnie wpatrywały się w klasę, jakby z wyższością. Z uniesioną głową, spoglądał na nich jak na potępieńców.
Gdyby nie sytuacja z próbą zabicia, Rav mogłaby pomyśleć, iż był on zwykłym punk'owcem, buntownikiem, który swą postawą prowokuje do bójek. Jednakże na dnie jego zimnych oczu, skrywało się zdecydowanie więcej.
     Wyprostowane plecy, delikatnie umięśniona sylwetka, zaplecione ręce na wysokości klatki piersiowej. Okazywał tym sposobem swą obojętność. Gardził nimi, a Raven była tego szalenie świadoma.
     Kobieta zaś była całkowitym przeciwieństwem swego brata. Nie była chorobliwie blada, lecz niemal szara, jakby pigment w jej skórze zaczynał gnić. Srebrzysta. Tak mogła nazwać ten kolor, który idealnie pasował do jej śnieżnobiałych włosów, sięgających za szyję. Były falowane, rzadkie, wyglądały, jak gdyby jakaś niewidzialna siła unosiła jej kosmyki. Skierowane były we wszystkie strony, tylko grzywka idealnie gładka, otulała czoło Kali. Policzki oraz nos pokryte były delikatnymi, ledwie widocznymi piegami, jej oczy lśniły szarością, w których odbijała się nuda, jak i zdumiewająca apatia. Wydatne, pełne usta, pomalowane czarną szminką niemal prosiły się o to, aby je dotknąć.
     Raven po raz pierwszy w życiu poczuła zazdrość. Żal, iż matka natura nie potraktowała jej sprawiedliwie. 
     Wychowawca podał nowym plan lekcji oraz spis podręczników, po czym usiadł przy biurku.
     - Usiądźcie - rozkazał, wskazując ręką w stronę ławek.
Raven mimowolnie uciekła wzrokiem, gdy mężczyzna przechodził obok. Czuła jak się wpatrywał, dlatego tym bardziej, usilnie pragnęła utrzymać spojrzenie na blacie ławki. Żałowała, kurewsko żałowała, iż nie postanowiła zapuścić włosów, w których mogłaby się ukryć. Przyłożyła prawą dłoń do skroni, zagarniając za ucho kosmyk. 
I nagle to szurnięcie, towarzyszące przesuwaniu krzesła. Usiedli tuż za nią. Raven aż wstrzymała oddech. Emily za to kipiała ze szczęścia. Co chwile się odwracała, jakby chcąc coś powiedzieć, jednakże w ostatniej sekundzie rezygnując.
     Co mam zrobić, co mam zrobić? - spanikowana zaczęła zadawać sobie pytanie, które atakowało ją niczym armia klonów. Bała się odwrócić, poruszyć, wziąć głębszy oddech.
     - Hej Rav.... Tak właściwie, to co ci się stało w oko? - zapytała jak zwykle beztrosko, niemal wkładając jej palca między powieki.
     - Przewróciłam się i prawie wbiłam w nie kant stołu - oświadczyła, nawet na nią nie zerkając.
Emily zaśmiała się cicho, dzięki czemu Rav na dosłownie minutę rozluźniła spięte mięśnie. Jednak węże czarnych myśli nadal wiły się w jej umyśle, wbijały swe wielkie zęby pełne toksycznego jadu. Dźwięk dzwonka, informujący o końcu lekcji zadał ostateczny cios.
Co mam zrobić? Wybiec jako pierwsza, czy poczekać, aż opuści klasę? Pierwsza opcja wydaje się w miarę dobra, jednakże co, jeśli złapie mnie na korytarzu? Druga? Nie! Zostaje ryzyko, że zostanę z nim sam na sam w klasie - targana myślami, nawet nie spostrzegła, kiedy w klasie została tylko ona i szturchająca ją w ramie Emily.
     - Idziesz na stołówkę? Coś ostatnio za często odpływasz.... Zakochałaś się? - zapytała, ruszając w stronę drzwi - Nie... Na to już za późno. Coś się wydarzyło między tobą, a Gerard'em? - machnęła ręką na znak, aby Rav ruszyła dupsko - Nie, to też raczej mało prawdopodobne... - odpowiedziała sama sobie na gnębiące ją pytania.
     - Idź beze mnie - odparła tylko, nadal mocno wstrząśnięta informacją o tym, iż jej oprawca uczęszczał z nią do klasy.
Rudowłosa wydęła policzki i zmarszczyła brwi w geście niezadowolenia.
     - Eeeech... Nich będzie - szepnęła ledwo słyszalnie, po czym opuściła klasę.
Raven miała zamiar zmazać tablicę, gdyż taki był obowiązek ostatniego ucznia, zamknąć klasę, oddać kluczę do pokoju nauczycielskiego i zwinąć się do domu, pod pretekstem bólu brzucha. 
     Gdy uwinęła się z tablicą, chwyciła kostkę i z kluczami w dłoni ruszyła w stronę drzwi. Wtem, czarnowłosa zakołysała się niczym sztorm, a po sekundzie tkwiła przygwożdżona do ściany. Tak jak ostatnim razem, na jej szyi spoczywała zaciśnięta dłoń. Jednak tym razem była w stanie dostrzec całe oblicze mniemanego Daimon'a. To sprawiało, iż bała się go jeszcze bardziej. 
     - Rozczarowałaś mnie - zaczął chłodno. Jego twarz była przerażająco poważna, jednak w lazurowych tęczówkach spostrzegła iskrę frustracji. 
     - R- rozczarowałam? - jęknęła spanikowana. Oczekiwał przeprosin? Raven mimo obezwładniającego strachu, czuła wewnętrzny spokój. Wiedziała, że nic nie mógł jej zrobić w szkole.
     Uścisk na szyi zelżał i w tym samym czasie jego dłoń wylądowała na arafatce. Szarpnął z taką siłą, że kobieta stęknęła cicho, czując, jak coś głośno przeskakuje w jej karku. Jego wzrok powędrował w stronę blizny, wtedy też, twarz mężczyzny przybrała grymas niezadowolenia.
Prychnął pogardliwie i nawet na nią nie zerknąwszy, wyszedł z klasy. 
     Zdezorientowanej kobiecie niemal ugięły się nogi. Prawie się na nich słaniała, gdy szła korytarzem w stronę pokoju nauczycielskiego. Prawą dłonią starała się rozmasować kark, w którym czuła niekomfortowe gorąco, jakby ktoś oblał jej szyję wrzącą wodą. Była tak skupiona na tym, aby nie zaliczyć gleby, iż nie spostrzegła nadchodzącego w jej stronę Gerard'a i... Bum! Z łupnięciem zaryła pośladkami o zimne kafelki. Kilka śmiechów i szeptów ze strony przechodzących obok ludzi, wywołało na jej twarzy lekkie rumieńce zażenowania. Mężczyzna za to, niemal natychmiast rzucił się na ratunek. Chwycił ją za nadgarstki i jednym, delikatnym szarpnięciem postawił Raven na nogi.
     - Wszystko gra? - zapytał łagodnie, marszcząc delikatnie brwi.
Rav westchnęła ciężko i spojrzała w oczy mężczyzny. 
     - Chcę do domu - burknęła niczym naburmuszone dziecko.
Mężczyzna zerknął na nią, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
     - Przecież dopiero co przyszłaś - stwierdził wesoło - Coś się stało? 
     - Nie lubię tego nowego gościa - palnęła bez namysłu. Zakryła usta dłonią, jakby w nadziei, że słowa te pojawiły się tylko w jej myślach.
Gerard spoważniał.
     - Coś Ci zrobił? - jego ton głosu zabrzmiał jak zwiastun apokalipsy.
     - Nic... Nic, znaczy. Nie! - zaplątała się dziewczyna, unosząc dłonie w geście obronnym. Na serdecznym palcu lewej dłoni spoczywał brelok z kluczami - Po prostu jest dziwny... W ogóle co to za imię. Daimon.... - zaśmiała się panicznie - Mogłabym tak nazwać psa. Tak, kupię psa i nazwę go Daimon - parsknęła, przykładając palca wskazującego i kciuka do brody, jakby w zastanowieniu.
Gerard nie zareagował. Jego mina wyrażała całkowitą apatię.
     - Taa... Imię to, to z tej epoki nie jest - stwierdził zamyślony.
Kobieta nie ogarniając aluzji, ponownie się zaśmiała.
     - heh! Ta, może jego matka chciała psa, ale nie wyszło... - Zaraz, co? Otwarta dłoń jej lewej ręki wymierzyła cios prosto w czoło.
     - Ja... Ja już pójdę - nie chcąc się dalej kompromitować, ominęła wrytego Gerard'a i ruszyła do tego cholernego pokoju nauczycielskiego.


     Gdy już załatwiła sprawę z kluczami, wyszła z budynku szkolnego, aby zapalić papierosa. Zostało jej jeszcze z trzy minuty przerwy, więc bez stresu ruszyła na palarnię, znajdującą się na "parkingu" dla uczniów. Wysokie drzewa klonowe ustawione były w rzędzie, zaraz za betonowym murkiem, na którym usadowili się palacze. Kobieta stanęła gdzieś na boku, odpalając papierosa. W między czasie stwierdziła, iż jednak urwie się z lekcji, nie informując o tym nauczyciela. Wolała uniknąć konfrontacji z potworem, który poszarpał jej szyję. Odwróciła się więc na pięcie i ruszyła w stronę parku. 
     Wtem, poczuła lekkie szarpnięcie do tyłu, a zaraz potem jej plecy zetknęły się z czyimś ciałem. 
     - A dokąd to się wybieramy? - zapytał z mściwym zadowoleniem. Lewym ramieniem owinął jej szyję, przyciągając ją bliżej, a także uniemożliwiając tym sposobem drogę ucieczki.
Kobieta wzdrygnęła się, czując na szyi jego ciepły oddech. 
     - Do domu - odparła łamiącym się głosem.
Mężczyzna chwacko sięgnął do jej prawej dłoni. Spanikowana drgnęła gwałtownie, chcąc się wyrwać.
     - Shhh - wyszeptał do ucha Rav. Chwycił w palce jej papierosa i włożył sobie między wargi.
Z daleka wyglądali jak zwykli znajomi, nie mogła więc liczyć na żadną pomoc, ze strony śmiejących się parę kroków dalej uczniów.
     - Racz wybaczyć, acz nie zamierzam cię tak puścić - powiedział ze znużeniem, zaciągając się dymem nikotynowym - A teraz, waćpanna zechce ładnie sięgnąć po to okropne urządzenie, zwane telefonem i napisać rodzicielce, że nie wróci na noc do domu... - powiedział z powagą. Jego usta jednak, wykrzywione były w obrzydliwym, triumfalnym uśmiechu.
     - Co?

3 komentarze:

  1. Wow! Końcówka to mnie naprawdę zaskoczyła. Ogółem super, że piszesz tak często! Od zawsze byłam dziwna i nie pasowałam do reszty, ale cóż na to poradzić, podoba mi się to.
    Rozdział mega! Nie mogę sie doczekać kolejnego ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy będzie kolejny, wiem pośpieszam, nie chcę tego, ale naprawdę nie mogę się doczekać.
    Pozdrawiam z zakątków mojego świata (^-^)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Gdy w uszach uczniów zadźwięczał dzwonek oznajmiający o końcu lekcji, " nie powinno tam być o końcu przerwy albo o początku lekcji .?
    bo to trochę bez sensu "Gdy w uszach uczniów zadźwięczał dzwonek oznajmiający o końcu lekcji, każdy zaczął zbierać się pod swoje klasy, wracając od przyjaciół, z toalety, czy też papierosa."
    no a tak nie licząc tego to spoko opowiadnanie

    OdpowiedzUsuń